Czy stajemy się coraz głupsi?
Patrząc na postęp technologiczny, można dojść do wniosku, że swoją inteligencją i wiedzą przewyższamy przodków znacząco. Jednak analizując zachowanie współczesnych ludzi, już takiej pewności nie ma. Niby każdy umie pisać, czytać i rachować, ma jakąś tam ogólną wiedzę na temat świata, ale nie wydaje się, by ludzie w swojej masie jakoś strasznie tę wiedzę cenili i chcieli ją pogłębiać. Wręcz przeciwnie, zdają się być bardzo zadowoleni z tego, że tkwią mentalnie i umysłowo w mrokach epoki kamienia.
Ta degeneracja umysłowa wydaje się dzisiaj szczególnie nasilona. Aż wstyd bierze, gdy się słyszy osobników przekonanych, że „Pana Tadeusza” napisał Słowacki. Że Nikita Chruszczow był kobietą. Że nie odróżniają ilorazu od iloczynu, a ich ulubiony serial to „Moda na sukces”. Można tak przykłady podawać w nieskończoność, tylko czy rzeczywiście to właśnie teraz aż tak gardzimy rozwojem intelektualnym?
Mądrzejsi czy głupsi?
Jako ludzkość jesteśmy dzisiaj dużo mądrzejsi od swoich przodków, ale też jednocześnie głupsi. Nielogiczne? Zależy jak na to spojrzeć. Przeszczepiamy serca, wysyłamy sondy kosmiczne, mamy telefonię komórkową i samoloty. Ale… za tymi osiągnięciami stoi w sumie dość wąska grupa ludzi. Geniusze, którzy zawsze należeli do wąskiej, intelektualnej elity. Bo większość ludzi korzystająca z dobrodziejstw współczesnej nauki często wcale nie wie, jak działa komputer, sztuczna zastawka serca czy silnik odrzutowy.
I nawet nie musi, ponieważ inteligencja okazuje się nie być wcale aż taka niezbędna do przeżycia. Paradoksalnie właśnie przez ten postęp, stworzyliśmy sobie bowiem takie warunki, że przetrwać mogą nie tylko najsilniejsi, ale i osoby ciężko chore oraz te wybitnie niekumate. Bystrzy zwykle mają łatwiej, lecz z biologicznego punktu widzenia to jeszcze o niczym nie przesądza – najważniejsze jest, czy przekazujesz dalej swoje geny. A ci inteligentniejsi coraz mniej chętnie się rozmnażają, taki trend obserwujemy mniej więcej od XIX wieku. Jest więc trochę prawdy w tym, że z każdym pokoleniem troszkę sobie psujemy poziom zdolności umysłowych.
To na szczęście tylko jedna strona medalu. Druga pokazuje, że szerszy dostęp do edukacji i bardziej rozwinięta polityka społeczna naprawdę pomagają w rozwoju intelektualnym. Wyniki dzisiejszych testów IQ są lepsze od tych robionych kilka dekad temu, również zadania szkolne, z jakimi mierzyli się nasi dziadkowie, nie sprawiają współczesnym uczniom większych problemów. Niemniej nie da się jednoznacznie powiedzieć, że jesteśmy mądrzejsi, bo o ile w myśleniu abstrakcyjnym mamy lepsze wyniki, tak z obliczeniami arytmetycznymi radzimy sobie nieco gorzej. Sporo do myślenia daje również test opracowany przez Francisa Galtona, mierzący czas reakcji na bodziec. W 1880 roku średni czas reakcji wynosił, odpowiednio dla mężczyzn i kobiet, 183 i 187 milisekund. W 2010 roku badania wykazały, że u mężczyzn średni czas reakcji wydłużył się do 250 milisekund, u kobiet do 277.
Kiedyś to…
Kłopot w tym, że nie do końca wiadomo, jak obiektywnie ocenić inteligencję, zdolności, wiedzę, no i jak porównać to z możliwościami przodków, bo przecież nikt nie robił takich testów tysiąc lat temu. Pozostając jednak przy takiej potocznie pojmowanej mądrości, to głosów krytycznych przybywa. Kiedyś takiego natężenia debilizmu nie było! Kto to widział, te Pudelki, Kardashianki, Biebery, a spytaj jakiegoś młodziaka, kim był Franciszek Ferdynand i jaka afera z jego powodu wybuchła, to ci powie, że to pewnie jakiś raper.
Zresztą, rozczarowuje nie tylko młodzież. Starsi też nie garną się do książek. Nie ma szacunku dla wiedzy, autorytety są wykpiwane. Hołduje się prymitywnym instynktom, promuje się prostacką rozrywkę. Chamstwo się panoszy, strach pomyśleć, dokąd to wszystko zmierza. Ale czy to faktycznie zjawisko zupełnie nowe? Słuchając takich głosów, można by sądzić, że dawniej ludzie drzwiami i oknami walili na koncerty Bacha, z zapartym tchem czytali Diderota i daliby się pokroić za oryginalny obraz Vermeera. No nie. Dawniej ludzie tak samo byli rozmiłowani w przaśnej rozrywce, lubiano proste i melodyjne piosenki, kiczowate obrazki, sprośne historyjki. Nawet wielcy twórcy niejednokrotnie musieli zmieniać swoje wizje artystyczne byle schlebić plebejskim gustom, bo z wyższej sztuki nie dawało się wyżyć.
Innymi słowy, kiedyś ludzie wcale nie byli bardziej wyrafinowani intelektualnie. Dokąd tłum wolał się udać, na koncert skrzypcowy czy występy cyrkowe? Wartościowa rozrywka istniała, ale interesowała tylko określone grono ludzi, dokładnie tak jak dzisiaj. Ba, to właśnie dzisiaj zainteresowanie dobrą sztuką jest większe, gdyż jest ona bardziej dostępna, tańsza, mocniej promowana.
Wszechobecna głupota
Rozrywka dla gawiedzi zawsze była niskich lotów, stąd wynikała jej popularność, każdy mógł ją zrozumieć i znaleźć w niej coś zabawnego dla siebie. Teraz głupota wydaje się powszechniejsza, bo po prostu jest bardziej widoczna. Świat nie kończy się już na wioskowych głupkach, dzięki mediom można też zobaczyć głupków z Nowej Zelandii, Syberii czy Wenezueli. Ludzie bez przerwy są fotografowani i filmowani, obrazki te trafiają do telewizji albo sieci, i jest ich mnóstwo. Ta dostępność sprawia, że czujemy się dosłownie bombardowani głupotą. Ona po prostu wyziera z każdego zakątka.
I co gorsza, wielu ludziom zdaje się ona podobać. To znaczy, narzekających na postępujący debilizm jest masa, ale statystyki mówią co innego – mało wartościowe treści mają olbrzymią popularność. I jeśli się czymś różnimy od przodków, to skalą konsumpcji tej głupoty. Można przebierać w idiotach, grupować ich tematycznie. Nie brak osób, dla których to najlepszy sposób na spędzanie wolnego czasu. To bogactwo wyboru ma niestety poważną wadę – apetyt rośnie w miarę jedzenia. Z czasem zwykła bzdura przestaje dostarczać bodźców, trzeba zjechać ze standardami jeszcze niżej i niżej. Pierwszy Big Brother robił mega wrażenie, ale czy dzisiaj ktokolwiek dostrzegłby w nim coś szokującego? Ot, grupka ludzi sobie mieszka razem, coś robi, a widz obserwuje to na ekranie. Nie, dzisiaj to żadna atrakcja, żeby było ciekawie musi być coś jeszcze, jakiś seks, ostre wyzwiska, kłótnie, obrzydliwe wyzwania, kompromitujące scenki.
Kto chce, dokopie się w sieci do rzeczy już nie tylko beznadziejnie głupich, ale i zwyczajnie ohydnych, szokujących do tego stopnia, że po seansie odbiera mowę. Tu też mamy przewagę nad przodkami – mocno kontrowersyjne treści wyszperać może sobie każdy, kto ma dostęp do internetu. Jedni po zaspokojeniu ciekawości odejdą zniesmaczeni, ale spora grupka zostanie, domagając się kolejnych, jeszcze bardziej hardkorowych materiałów.
Ależ to beznadziejne!
To, że nowe treści są coraz wymyślniejsze, nie przekłada się na ich wyższą jakość. Ogromna ilość informacji bywa przytłaczająca i zachęca do pójścia na łatwiznę. To nie tak, że przed laty ludzie oglądali i czytali wartościowsze rzeczy. Były takie czasy, kiedy do wyboru miało się aż dwa kanały telewizyjne i pięć gazet, więc ludzie oglądali teatr telewizji niekoniecznie dlatego, że lubili obcować z wielkimi dramaturgami, ale dlatego, że niczego innego nie było. Gdy pojawiła się kablówka, kilkadziesiąt kolorowych czasopism oraz internet, teatralna publiczność wyraźnie się skurczyła. Nagle skretynieli? Nie, po prostu dostali wybór.
Im większa dostępność, tym trudniejsza selekcja, co daje głupocie przewagę, bo ona bardziej rzuca się w oczy. Kiedy przeglądasz setkę kanałów, łatwo przegapić spokojny, merytoryczny program, uwagę przykuje raczej jakaś kłótliwa debata, golizna, szybka akcja, wybuch, przekleństwa. W internecie jest jeszcze gorzej, bo to bezdenna otchłań. Żeby trafić na fajną stronę trzeba wpierw przekopać się przez prawdziwy syf, a czasami w trakcie tych poszukiwań wzrok przykuje jakaś bzdura, potem druga, trzecia… I tak człowiek błąka się bez sensu zamiast skupić się na czymś konkretnym.
Niewymagający myślenia przekaz trafia do całej rzeszy odbiorców. W sieci nie ma czegoś takiego jak dobry smak, co podsyca ciekawość – do czego jeszcze te pajace są w stanie się posunąć? Jakiekolwiek są motywacje widzów, kliknięcia pokazują jasno, że warto robić z siebie przygłupa, a proste skojarzenia i prosty dowcip to coś, co gwarantuje tysiące lajków, nieważne, co mówią oburzeni ‘znawcy’. Coraz więcej osób pragnie zaistnieć, zdobyć popularność, a że prawdziwych talentów im brakuje, ratują się właśnie jazdą po bandzie. Konkurencja jest ostra, dlatego głupota zdaje się nie mieć granic.
Trzeba umieć się sprzedać
Mimo to, mówienie że współczesna kultura nie ma niczego porządnego do zaoferowania, jest sporym nadużyciem. Wartościowe treści są, i to wcale nie w śladowych ilościach. Co roku pojawia się przynajmniej kilka genialnych seriali, są świetne współczesne książki, galerie sztuki nie wystawiają wyłącznie klasyków, artystami nie są tylko dziwacy pokroju Mai Smrekar. Kto chce rozrywki na poziomie, na pewno ją znajdzie.
Przyznać jednak trzeba, że wielu wysokiej klasy twórców nie ma szans na przebicie się do mainstreamu. Ich praca jest ceniona, ale mało dochodowa, bo więcej chętnych jest na galę disco-polo, dlatego ich potrzeby zaspokajane są w pierwszym rzędzie. Na Youtube są setki ciekawych kanałów, kłopot w tym, że często poruszają one tematy mniej chwytliwe, a dla przypadkowych widzów są zbyt specjalistyczne albo zwyczajnie nudne. Skupienie się na popularnych zagadnieniach też nie daje gwarancji sukcesu, bo wpierw pokonać należy niezliczonych rywali, a jak najłatwiej tego dokonać? Jakąś kontrowersją, nagością, przeklinaniem, obrażaniem innych, czyli rzeczami, które budzą powszechne zainteresowanie, ale też prowadzą do tabloidyzacji danego medium.
Nie ma się co dziwić twórcom, oni przecież z tego żyją. I tak się składa, że niekiedy owe tanie sztuczki stosują głównie po to, by przyciągnąć widownię, a nie by jej serwować wyłącznie tandeciarską papkę. Pod prostackimi żartami kryje się czasami głębszy, wartościowy przekaz, który trafia do odbiorcy i zmusza go do jakiejś refleksji, choć początkowo chciał jedynie obejrzeć cycki, posłuchać debilnej pioseneczki albo zobaczyć jakieś dziwactwo.
Tak, ja jestem lepsza
To właśnie może martwić, że coraz trudniej jest przekazać coś mądrego bez wydurniania, wulgaryzmów, kiczowatej otoczki. Jak gdyby sama merytoryka traciła na znaczeniu. Widać też, że dla pewnej grupy ludzi niedostatki intelektualne to jest wręcz atut, bo dowodzą naturalności, a prawdziwa wiedza to ta życiowa, a nie wyczytana w książkach. Przybywa celebrytów, którzy na tym właśnie zbudowali swoją pozycję, na powiedzeniu, że są beznadziejni z matematyki, a celem ich życia jest dobry melanż.
Ale nie zawsze popularność takich osób wynika z zachwytu nad brakiem wiedzy. Do głupoty ciągnie często po prostu chęć dowartościowania się. Są programy i gwiazdy, które ogląda się dla jaj. To nawet nie jest jakoś bardzo śmieszne, ale na pewno podnosi samopoczucie, pozwala powiedzieć: no, ja taką debilką nie jestem. Patrząc na Warsaw Shore, można poczuć się lepszą, bardziej moralną, mądrzejszą. Może to i niskie, ale działa, a te głąby do telewizji poszły przecież dobrowolnie, więc to nie to samo co nabijanie się z dziewczynki z zespołem Downa.
Przecież wiem coraz więcej!
Głównym zagrożeniem wydaje się jednak nie tyle nadmiar bzdur w mediach, ile mylenie zaśmiecania mózgu ze zdobywaniem wiedzy. Przeglądając sieć, słuchając wiadomości, czytając, oglądając, nierzadko mamy wrażenie, że w ten sposób stale uczymy się czegoś nowego. W porównaniu z naszymi przodkami przetwarzamy przerażająco dużo informacji. Mózg nie nadąża, jest przemęczony i przez to mniej wybredny. Rzeczy wymagające analizy, sortowania i oceny przechodzą bokiem, bo umysł nie ma siły się nimi zająć, zamiast tego woli te wszystkie głupotki, które trawi się szybko i przyjemnie.
Proste informacje da się przyswoić w większej liczbie, co daje złudne wrażenie intelektualnego rozwoju. Bo problem w tym, że ta wiedza jest bardzo powierzchowna, a w prawdziwie twórczym myśleniu nad danym zagadnieniem należy się pochylić, posmakować go z różnych stron. W dzisiejszych czasach to niełatwa sztuka, gdyż ciężko się skupić na jednym, mając wokół tak szeroki wybór.
Dodatkowo utrudniają to portale społecznościowe. Przepływ informacji jest bardzo szybki, do interakcji włącza się masa ludzi, trudno odfiltrować wartościowe treści od chłamu. Sporo wiadomości przyjmowanych jest bezrefleksyjnie, podaje się je dalej bez zrozumienia sensu przekazu, jeszcze rzadziej myśli się o tym, by wymyślić coś swojego, kopiowanie wystarcza. Pod tym względem media rzeczywiście odmóżdżają, ale czy to ich wina? Ostatecznie, tylko od człowieka zależy jak wykorzysta narzędzia, które dostaje do ręki.
4 komentarze
Mnie przeraża to, że wszystko staje sie powierzchowne i na krótko. Jak najmniej informacji, jak najwięcej obrazów, ciągły ruch, zero koncentracji i mnóstwo bodźców . Jak można słuchać własnych myśli ze słuchawkami na uszach, kiedy czytać , uczyć się nowych rzeczy, gdy życie to jedna wielka impreza a wszystko to przenosi sie na życie uczuciowe, rodzinne…
No częto spotykana jest ta kiczowata otoczka i to wcale niejest super. :/
Temat rzeka. NIe mówię, że go potraktowałaś powierzchownie. Szacun, że ogarnęłaś tyle spraw w jednym wpisie. Czytając zawsze mam jednak małe ale ;]
„Przepływ informacji jest bardzo szybki” nie wiem gdzie on jest szybki, udowodniono, że szybko rozchodzą się kłamstwa i rzeczy absurdalne. Przede wszystkim wiadome, że głupota czy cytat jest informacją – zatem sprecyzowałbym o jakości czy też objętości informacji oraz ile z tej informacji przyswoiliśmy. Lata temu prowadziłem korepetycje z j. polskiego… maglowałem małolatów z interpretacji wiersza, słowo po słowie, potem zlepek słów, potem zdania, zwrotki, potem środki przekazu… po kilku takich sesjach, siadałem z nimi przed telewizorem i prosiłem, by mi wytłumaczyli mi jaką informację usłyszeli i co przekazano… a potem (uwielbiałem ten moment) objawienie „przecież mówią zupełnie o czymś innym – to manipulacja”. Jestem dumny z tego, ale skazałem te dzieciaki na intelektualną samotność. Później pracowałem z młodzieżą, tą bystrzejszą, dawało mi to mały promyk nadziei.
Wracając do przekazywania informacji. Na początku tygodnia przeczytałem o wtopie fejsa o przekazywaniu danych firmie zewnętrznej. Dzień później przeczytałem o tym po polsku. Wczoraj usłyszałem o tym w telewizji. Ważne (wartościowe) informacje nie są przekazywane, bo trafiają do złych odbiorców, którzy nie rozumieją jej i w ten sposób nie rozchodzą się szybko w społecznościach.
Z biegiem czasu odnotowuję odwrotny obieg informacji im większe medium tym wolniej przekazuje informacje, ale o tym, że pieski, kotki czy kolejna katastrofa na drodze jest ważniejsza od tego, że rząd próbuje dokonać kolejnego zamachu na wolność obywateli.
ok