Stały związek a mieszkanie osobno – pomaga, czy może jednak szkodzi?
Nic tak nie zabija namiętności jak wspólne mieszkanie razem? Zdaniem wielu osób, dokładnie tak jest – szara codzienność, natłok obowiązków i ciągłe przebywanie we własnym towarzystwie dość szybko zmienia podejście do miłości. Niestety, często na gorsze. Po prostu ma się tej drugiej osoby dość.
Dlatego niektórzy mają inny pomysł na życie – jesteśmy razem, ale każdy ma swój dom. Nie wchodzimy sobie na głowę, nie wiążą nas sprawy praktyczne, a jedynie uczucia. Robią tak pary w związkach nieformalnych, robią tak małżeństwa. Czy jednak taki układ rzeczywiście się sprawdza?
Jest dobrze, ale…
Na początku, co zrozumiałe, dwójka zakochanych nie może oderwać od siebie rąk. Wystarczy pięć minut, by umrzeć z tęsknoty, dłuższa rozłąka to niebywałe katusze. Ale gdy związek okrzepnie, równie cenne stają się chwile samotności. A czasem nawet cenniejsze, bo dzięki nim można przypomnieć sobie, dlaczego i jak bardzo pragnie się tej drugiej osoby.
Wspólne życie pod jednym dachem ma bowiem swoje cienie. Ciężko o prywatność, za to łatwo o konflikty, bo przecież ludzie nie są jak z jednej matrycy, nawet gdy czują się bratnimi duszami. Wkurza, że on chrupie herbatniki w łóżku i potem te okruszki wbijają się w ciało. Słychać, czasem aż za dobrze, jak korzysta z toalety. Można się natknąć na cudzą brudną bieliznę. Jest spór, jaki serial odpalić wieczorem i dlaczego gary znowu nie wyjęte ze zmywarki, a w ogóle to kto powiedział, że w sobotę koniecznie trzeba myć podłogi.
Druga osoba bywa czasami po prostu strasznie męcząca, a im dłużej związek trwa, tym dobitniej się to odczuwa. Napięcie zostaje, ale już bez tego przyjemnego, seksualnego podtekstu. Widzi się partnera także z tej niekorzystnej strony, a to może osłabić uczucie. Konflikty nie są poważne i raczej nie myśli się o zerwaniu, marzy się jedynie o świętym spokoju. Na chwilę. Od czasu do czasu. Żeby odetchnąć i przestać rozpaczać, że cóż to się stało z naszą wielką miłością.
Zachować klimat z początku
Są pary, które chciałyby utrzymać tę specyficzną aurę tajemniczości jak najdłużej. I wybierają mieszkanie w pojedynkę, co nie zmienia się nawet wtedy, gdy postanowią stanąć na ślubnym kobiercu. Nie dlatego, że ich uczucie jest słabe. Raczej dlatego, że nie chcą, by miłość szybko ostygła. A rozłąka bardzo pomaga w podtrzymaniu wysokiej temperatury.
Jest niepewność, że może jednak dzisiaj nie uda się nam spotkać. I co on robi, gdy siedzi sam? Myśli o mnie, gada z kolegami, a może czyta książkę, którą mu poleciłam? Pewne obszary pozostają zagadką, intymność jest zachowana, łatwiej schować wstydliwe sekrety. Ludzie bardziej się starają podtrzymać zainteresowanie, przywiązują większą wagę do ubioru, próbują nowych rzeczy, wymyślają oryginalne randki.
I chociaż początkowy entuzjazm siłą rzeczy z czasem opada, to w takim układzie nuda zazwyczaj pojawia się znacznie później, ponieważ kolejne fazy związku wydłużają się w czasie. W związkach „na dystans” ludzie na ogół widzą się rzadziej niż pary mieszkające ze sobą, dlatego te chwile we dwoje bardziej się ceni, stara się wspólny wieczór zapełnić jakimiś ciekawymi zajęciami.
W dodatku, gdy mieszka się osobno, jest większa skłonność do idealizowania swojego partnera, dostrzegania w nim raczej zalet niż wad, bo czuje się ciągle niedosyt, a nie znużenie, jak w tradycyjnym modelu.
Ja sobie, ty sobie
W tego typu związkach jest więź, ale i więcej swobody. Nie wpada się w pułapkę rutyny, nie wszystkie poranki i wieczory wyglądają tak samo. Łatwiej jest wygospodarować przestrzeń dla siebie – widzimy się, gdy chcemy pobyć razem, kiedy jednak trzeba w domu popracować albo zająć się innymi sprawami, po prostu zostaje się u siebie. Nie przeszkadzamy sobie. Możemy bezkonfliktowo prowadzić życie towarzyskie. A nowoczesne technologie umożliwiają stały kontakt.
Zwolennicy takiego modelu przekonują, że mieszkanie osobno zdejmuje z pary nielubiane obowiązki i poczucie zależności. Tutaj ludzie po prostu chcą być ze sobą, nie trzyma ich wspólny kredyt czy codzienny obiad na stole i wyprane skarpetki, można się w pełni zaangażować, ale jednocześnie nie trzeba rezygnować z samorealizacji.
Jest mniej starć, ponieważ każdy prowadzi dom tak, jak sam uważa to za stosowne. Nie ma kompromisów – chcę czarne ściany, to maluję je na czarno, a na szaro, żeby partner nie czuł się w sypialni jak w trumnie. Wieszam w salonie obraz, który dla niego jest paskudny. Nie sprzątam w szafkach przed świętami. Zakręcam kaloryfery, bo lubię chłodek. Widzę, że okna brudne, a drzwi coraz głośniej skrzypią, to nie czekam, aż on się domyśli, robię to sama, bo to mój dom, więc i moje obowiązki. Jasny podział ról.
Autonomia to największy plus, kobiety chwalą sobie taki układ również za to, że wreszcie mogą się uwolnić od tradycyjnej roli domowej gospodyni, bo nie ciąży już na nich odpowiedzialność za gotowanie, sprzątanie i pranie. Bliska osoba nie tłamsi swoją obecnością, można zachować własne „ja”, bez poświęcania ważnych rzeczy.
To szczególnie ważne w przypadku par, które połączyło silne uczucie, ale tak pod kątem praktycznym są to bardzo różne osobowości, o odmiennym podejściu do prowadzenia domu, systemu wartości, religijności, stosunków rodzinnych i towarzyskich – wspólne mieszkanie pewnie zakończyłoby się katastrofą, a tak omija się z daleka najgroźniejsze miny.
Nowa forma rodziny?
Ten sposób życia wybiera dzisiaj coraz więcej par. Na tyle wiele, że taki typ związku doczekał się już swojej nazwy – living apart together, po naszemu najczęściej nazywane związkami LAT. Szacuje się, że w krajach zachodnich około 10 procent dorosłych osób jest w takim właśnie związku i jest to tendencja wzrostowa, również wśród małżeństw.
Wydaje się to idealnym kompromisem pomiędzy mieszkaniem razem a związkami bardzo luźnymi, bo jednak nie wszystkim pasuje skakanie z kwiatka na kwiatek czy znajomość, w której chodzi głównie o seks, bez poważniejszych zobowiązań. Ludzie często boją się, że codzienność pod jednym dachem odmieni ich uczucia, a tak jest szansa, że kursując pomiędzy dwoma domami, uda się zapobiec zniechęceniu i męczącej rutynie.
Czasami taki układ to konieczność – ktoś ma pracę w innym mieście i inaczej się nie da, albo z różnych względów chce się ukryć swój związek w tajemnicy. Generalnie jednak związki LAT są takie z wyboru, para mieszka blisko siebie i wszyscy dookoła wiedzą, co ich łączy. I nie jest to bynajmniej taki nowy koncept. Schemat ten przed wiekami wykorzystywała arystokracja – mąż miał swoje pokoje, żona swoje, każdy korzystał z własnej, wydzielonej strefy. Dzisiaj różnica jest taka, że mieszkanie osobno praktykują osoby niezależnie od swojego statusu materialnego.
Czy to w ogóle jest związek?
Czy jednak można mówić o prawdziwym, głębokim uczuciu, jeśli codzienne sprawy potrafią odmienić uczucia o 180 stopni? Co to za miłość, którą niszczy widok tłustych włosów, zatrucie pokarmowe czy niewłaściwe ułożenie ręczników? Skoro takie pierdoły odstraszają, to jak liczyć na to, że w godzinie próby partner stanie na wysokości zadania? „Na dobre i na złe” to przecież takie właśnie wyzwania.
Po drugie, ta niepewność jest dobra na początku związku, lecz później może przeszkadzać, bo w stałe związki wchodzimy głównie dlatego, że obiecują stabilizację. Owszem, gdy partnerzy nie dbają o siebie, wszystko może się rozpaść, ale czy jedynym ratunkiem jest prowadzenie dwóch oddzielnych gospodarstw? Po kilku latach takiego życia mogą się pojawić refleksje, że ktoś tak ceni sobie osobne mieszkanie, by na luzaku flirtować i spotykać się z innymi. A może nie chce ze mną zamieszkać, bo to zbyt definitywne, a taki układ zostawia jakąś furtkę, jeszcze nie wszystko przesądzone?
No i nie zawsze związek LAT jest „oficjalny”. To model, który działa, gdy para czuje się faktycznie jak para, po prostu żyje nieco mniej konwencjonalnie. Zdarza się jednak, że osobne domy są po to, by zataić związek przed znajomymi i rodziną albo odwlekać w nieskończoność jakiekolwiek deklaracje.
Nie chcę tej bliskości
Bo doświadczenie pokazuje, że nie zawsze motywacje są dobre. Nie wszyscy myślą o tym, by dzięki rozłące skuteczniej pielęgnować swoją miłość. Czasami do takiego związku skłania zwykła wygoda, strach przed odpowiedzialnością za drugą osobę, niechęć do poważnych zobowiązań. Podobną drogę często wybierają osoby, które zostały mocno skrzywdzone, co nauczyło ich ostrożności – pragną być z kimś, ale na innych zasadach, by nie dać sobie znowu wejść na głowę. Nie chcą być czyjąś własnością, nie chcą być zdane na czyjąś łaskę, chcą mieć dokąd wrócić, gdy zrobi się nieprzyjemnie.
Popularne są takie związki u osób młodych, które nie czują się jeszcze gotowe na założenie rodziny albo stawiają na karierę i cenią sobie wolność, chcą jednak być z kimś na poważnie. Coraz częściej model LAT wybierają seniorzy – zazwyczaj mieli wcześniej małżonka, więc teraz wolą nieco swobodniejszy układ i dom wreszcie tylko dla siebie.
Wiele osób stwierdza, że nie chcą zamieszkać z ukochanym partnerem, ponieważ źle się im to kojarzy z dzieciństwa. Rodzinny dom nie był najgorszą patologią, ale też pokazywał, że bycie razem każe z wielu rzeczy rezygnować, odziera z indywidualności, trzeba iść na mnóstwo ustępstw, a w nagrodę wcale nie dostaje się tak wiele – małżonkowie rzadko okazują sobie czułość, częściej się kłócą niż namiętnie kochają, padają ze zmęczenia i codziennie się sprzeczają, czyja kolej na zmywanie i wynoszenie śmieci.
Trzeba się bardziej postarać
W związku LAT można znaleźć całkiem sporo plusów i wielu osobom to naprawdę służy. Ale dopiero wtedy, gdy obie strony mają takie samo podejście do mieszkania osobno i przede wszystkim są wobec siebie szczere, i nie próbują taką drogą zamaskować jakichś innych problemów natury emocjonalnej.
A co z minusami? Cóż, za wolność przychodzi czasem niemało zapłacić. Na partnera można oczywiście liczyć, tyle że nie zawsze jest on pod ręką by móc go poprosić o pomoc albo ta prośba może poważnie kolidować z jego innymi planami – choć z drugiej strony, i w małżeństwach mieszkających razem bywa całkiem podobnie. Jest też czasem kłopot, by sprostać oczekiwaniom drugiej strony – oddalenie podsyca namiętność, ale obniża poczucie bezpieczeństwa, co w dłuższej perspektywie może się odbić na jakości seksu. Zbliżenia bywają bardziej stresujące, ponieważ ciągle jest jak na etapie wzajemnego testowania się, ale znowu, mieszkanie razem wcale nie gwarantuje fajerwerków w sypialni.
Rozdzielność finansów i samodzielne podejmowanie ważnych decyzji to duża zaleta, bo wiele par kłóci się właśnie o pieniądze i o to, że druga osoba za bardzo dominuje, ale zarazem znikają te czynniki budujące wspólnotę – małżonków często zbliża do siebie wspólne dorabianie się, pokonywanie przeszkód, tworzenie domu.
I czasem ta deklarowana satysfakcja nie do końca jest prawdziwa – ktoś się na ten układ godzi, ponieważ chce utrzymać związek, nawet jeśli oznacza to mieszkanie osobno przez wiele lat. Wciąż bowiem jesteśmy przyzwyczajeni do określonego modelu rodziny, dlatego separacja częściej budzi wątpliwości i zastrzeżenia niż widzi się w niej rozwiązanie dla małżeńskich problemów – skoro tak kocha, to czego się boi, dlaczego przerasta go dzielenie życiowej przestrzeni z ukochaną osobą? W takim związku zdaje się rządzić egoizm, no ale czy zgoda na wspólne mieszkanie oznacza brak myślenia wyłącznie o sobie? No właśnie, niezupełnie, a przecież pomysł na oddzielne domy wziął się stąd, że tradycyjne sposoby nie do końca zdały egzamin. Może więc dla niektórych par to rzeczywiście dużo lepsze rozwiązanie?
11 komentarzy
Ja jestem osobą starej daty , więc optuję za razem. Sedreczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
To jest idealne wyjście dla wszystkich, którzy mają poważne problemy ze sobą, nie chcą tego przyznać, nie chcą iść na terapię, a koniecznie chcą tworzyć z kimś tzw. „relacje” i jeszcze usiłują wmówić otoczeniu, że to oni mają rację.
Jestem jak najbardziej za, zbyt duzo razy mialam do czynienia z zonatymi panami chetnymi na skok w bok….
Jeżeli ktoś woli żyć osobno i tak czuje się szczęśliwszy, niech żyje osobno, a jeżeli ktoś woli żyć razem i wtedy jest najszczęśliwszy niech żyje razem. Najważniejsze w życiu to być szczęśliwym i żyć po swojemu, bo życie mamy jedno i nie ma sensu się męczyć. Modele życia osobno się sprawdzają i są zrozumiałe , nie ma sensu patrzeć na zdanie innych i słuchać ich zdania jezeli chodzi o nasze szczęście. Ludzie są dobrzy na odległość, jak mają pomóc wtedy nie można na nich liczyć, wtedy liczymy na najbliższe osoby. Więc nie pytajmy kogolwiek o zdanie na temat naszych związków, bo to nasza sprawa.
Jako osoba z doświadczeniem związku na odległość, uważam to za totalną porażkę. Przecież po to decydujemy się na bycie z kimś, bo potrzebujemy bliskości, poczucia, że ktoś jest obok i to tak po prostu, nie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujemy. Jeśli mówimy, że kochamy, ale nie potrafimy z kimś żyć pod jednym dachem, to chyba coś jest jednak nie tak. Nawet mieszkając razem można przecież tak organizować życie, by każda osoba miała także przestrzeń dla siebie. To trochę dawanie sobie alternatywy, że jeśli coś będzie nie tak to wrócę do siebie, a przecież bycie z kimś w związku to wspólne rozwiązywanie problemów, a nie ucieczka, gdy coś zaczyna się sypać. Ale oczywiście to moje zdanie 😉
Coraz częściej zdarzają się pary, które jednak żyją razem, ale nie wchodzą w związek małżeński. Z wyboru pozostają też bezdzietni.
Myślę, że w zależności od samych ludzi, od ich oczekiwań, różne są sytuacje, w których jest im najwygodniej – jedni wolą osobno, inni razem, choć niekoniecznie przysięgając sobie przed ołtarzem 🙂
W pewnym sensie osobno żyją rodziny marynarzy, pilotów itp.
Znam także rodziny, gdzie on za granicą, a reszta rodziny w Polsce i to wiele lat.
Na razie jestem tylko teoretykiem, jednak wydaje mi się, że w pewnym momencie taka zmiana może przynieść pewne odpowiedzi na pytania. Chociaż z drugiej strony zamieszkanie razem pokazuje różne oblicza drugiej połówki. Bo to jednak coś innego niż jakieś spotkania na mieście czy chwilowe pomieszkiwanie razem.
Z tym na pewno plus, że mam wyniki dobre.
Pozdrawiam!
Ja mając partnera 2.5 roku (on 36,ja 27) mieszkamy osobno Dzieli nas 120km. On lekki desperat z początku potrafil mi wyznać miłość po 6 dniach a oswiadczyny planował po miesiącu… On wspominał niedawno o zamieszkaniu,ja narazie nie chce. Dlaczego? Z moim ex mieszkałam razem,wiem jak to jest…rutyna codzienności, kłótnie…On jeszcze nie mieszkał z dziewczyną…i nie rozumie co do niego mówię i jak to jest, uważa że wszystko jest piękne i to mnie przeraża. Mieliśmy dwie poważniejsze kłótnie. W jednej już prawie wynajął mieszkanie i chciał na siłę mnie tam ściągnąć. Bo to ja mam sie tam przeprowadzic i koniec…w ogóle nie bierze opcji że mógłby on przeprowadzić się tutaj do mnie do miasta…Będzie ciężko, narazie temat jest zamiatany pod dywan. Żyjemy z dnia na dzień. On bierze mnie do siebie na tydzień, często jest u mnie na pare dni… Tak to teraz wygląda, jest ok . Ale aż się boje jak znów dojdzie do następnej rozmowy…
Mam dość marudzenia, pretensji że zupa za słona, brak spontanicznego sexu, randek, komplementów.
Wolę na odległość i widzieć jak się stara i ten ogień kiedy się widzimy
Choćbym nie wiem, jak się starał, uważał, będąc w jej mieszkaniu, zawsze dostaję reprymendę, że na podłodze w łazience kilka kropli po kąpieli, dwa okruszki po zrobieniu kanapki, odcisk palca na drzwiach szafy czy lodówki. ( niezrozumiała dla mnie moda na szafy bez uchwytów. Bo niby co? Uchwyty są szkaradne?) Nie widzę możliwości zamieszkiwania razem, ani dziś ani w przyszłości.