Główne menu

Czy szczerość to naprawdę zaleta?

Nie lubimy nieszczerych ludzi. Ale czy lubimy tych naprawdę szczerych? No niekoniecznie. Prawda mówiona prosto w twarz, bez ogródek, wcale nie jest tak przyjemna, choć faktycznie, bywa bardzo otrzeźwiająca. Czasem jednak liczymy po prostu na nieco dyplomacji, łagodności, a nawet lekkiego nagięcia faktów, by nie psuć doszczętnie humoru.

Oczywiście to nie tak, że chcemy i lubimy być okłamywani. Szczerość jest zaletą, bo czy da się zbudować bliskość klucząc i matacząc? Niemniej w postawie „powiem wam to, czego wcale nie chcecie usłyszeć” jest coś niepokojącego. Bo czy koniecznie zawsze należy zdradzać, co się ma na myśli?

szczerość to naprawdę zaleta

Kłamać jest wygodniej

W wielu sytuacjach kłamstwa dają po prostu święty spokój. Jak w starym dowcipie: kochanie, tak szczerze, powiedz czy przytyłam? Ależ nie! Bo i cóż dałoby uczciwe przyznanie, że boczki się ulewają? Znajdzie się setka argumentów, dlaczego taka taktyka popłaca, ale w rzeczywistości, na dłuższą metę, podobne kłamstewka nie dają większych korzyści ani nawet tego upragnionego świętego spokoju. Sygnalizują bowiem dość znaczące spięcia we wzajemnej komunikacji, i to nie tylko w związku, ale też z rodzicami czy dobrą koleżanką. Niby dlaczego tak obawiamy się powiedzieć prawdę?

Z drugiej strony, nauka zdaje się momentami potwierdzać, że dobrze jest się od czasu do czasu minąć z prawdą. Znajdziemy nawet takie badania, które mówią, że drobne kłamstwa powodują zbliżenie, wzmacniają zaufanie (!), pomagają w interesach. Gdy nie chcesz psuć relacji zawodowej z obcą, ale ważną osobą, a ona naciska na jakieś osobiste szczegóły, prościej będzie się wyłgać niż brnąć twardo w obronie prywatności. Albo żeby jakiś toksyczny baran się w końcu odczepił, to ściemniasz, że za chwilę pojawi się twój mąż, którego tak naprawdę nie masz.

Zastrzeżenie jest takie, że trzeba perfekcyjnie wyczuwać niuanse i nie przesadzać z lawirowaniem, a to jest serio trudne i nie każdemu wychodzi. Dlatego pewnie fałsz nas tak razi i zostajemy przy stwierdzeniu, że prawda jest wartością najwyższą. Do czasu, aż ktoś nie podejdzie zbyt poważnie do swojej roli głosiciela najczystszej prawdy.

Jak tylko mówię jak jest

Już same pojęcia jak „brutalna prawda” czy „szczerość do bólu” po części sugerują, że komuś pewnie stanie się krzywda. Nie taka fizyczna, ale będzie mu strasznie ciężko znieść to, co za chwilę usłyszy. Jasne, wielu rzeczy istotnie nie chcemy usłyszeć, tu jednak często chodzi nie tyle o samą istotę sprawy, co sposób jej przekazania. Ci „brutalnie szczerzy” ludzie zazwyczaj dokładnie tacy są – brutalni. Przyświeca im mało szlachetny cel, a całe to gadanie o „prawdzie bez ogródek” ma głównie przykryć fakt że są, łagodnie mówiąc, niezbyt mili dla otoczenia.

Odwaga w głoszeniu „brutalnej prawdy” szczególnie się nasiliła wraz z nastaniem ery mediów społecznościowych, choć oczywiście w realu też nie brakuje śmiałków. Czasami faktycznie chcą dobrze, tyle że są w tym niezdarni, ale częściej za brutalną prawdą kryje się jedynie chęć dowalenia komuś, nic więcej. Wiele o podejściu takich osób do wygłaszanych szczerości mówi ich nastawienie, gdy tylko otwierają usta – to będzie dla was szok, to będzie ciężkie do przełknięcia, ja wam słodzić nie będę, pewnie nie wszyscy za to mnie polubią, ale ja nie jestem od robienia wam dobrze. Okraszone jeszcze manipulacyjnym: jak jesteście normalni i inteligentni, sami zrozumiecie, że mam rację i podziękujecie za słowa prawdy.

A w szczerości nie do końca o to chodzi. Prawda mówi sama za siebie i nie trzeba jej podawać agresywnie, w pogardliwym tonie, poniżając adresata, tak by na pewno do niego dotarło, że jest zerem. To prawda, że kłamstwa w dobrej wierze nierzadko czynią więcej złego niż dobrego i moją tylko pogłębiać jakieś patologie, niemniej wbijanie kogoś w glebę nie jest wcale lepszą alternatywą.

Czy ktoś pytał ciebie o zdanie?

Jest sporo takich osób, które się bardzo dumne z tego, że „mówią to, co myślą”. Kłopot w tym, że nie obchodzi ich zupełnie, jak druga strona przyjmuje owe wyznania, co często wskazuje się właśnie jako ten punkt graniczny pomiędzy szczerością a zwyczajnym chamstwem. Jeśli się nie przejmujesz zupełnie tym, czy kogoś swoją prawdą urazisz, to można nabrać wątpliwości, czy istotnie chodzi o uczciwość i cywilną odwagę.

Znowu, internet mocno rozbuchał to zjawisko. Pod postem, zdjęciem dość szybko pojawią się obcy ludzie ze „szczerymi komentarzami”. Jak łatwo się domyślić, wiele z nich jest bardzo zjadliwych, a czasem towarzyszy temu dość dziwne tłumaczenie: wolisz żebym był miły czy szczery? Jak gdyby te dwie rzeczy zupełnie nie mogły iść ze sobą w parze, co całkiem dobrze pokazuje intencje osób „mówiących jak jest”. A w wielu przypadkach o „szczerą opinię” nikt nawet nie poprosił. Dostał ją gratis, bo przecież nie ma co owijać w bawełnę.

Czy wyrażanie własnego zdania bez względu na okoliczności jest rzeczywiście szczerością, której jako ludzie oczekujemy? Czy zachowanie opinii dla siebie jest z automatu tchórzostwem i hipokryzją? Nie ma przecież obowiązku komentowania wszystkiego, zwłaszcza w stosunku do obcych, bez znajomości całego kontekstu. Internet sprawia, że często jesteśmy szczerzy, bo możemy. Czy jednak koniecznie musimy, jeśli kogoś to mocno zaboli?

A miłe rzeczy, nieproszone, to już pisać wolno? No właśnie na tym polega różnica, że miłe słowa są budujące, również od nieznajomych, podczas gdy jeżdżenie po kimś walcem wartości nie ma w zasadzie żadnej. Tu często padają argumenty: reszta ci kłamie, a ja ci otwieram oczy, teraz zaboli, ale da więcej niż fałszywe słodzenie. Rzecz w tym, że mieszanie z błotem mało kogo uświadamia i zbyt brutalna szczerość daje na ogół odwrotny skutek. „Jesteś spasioną lochą” napisane pod zdjęciem nie jest żadną szczerością, ktoś gruby po takim wpisie raczej nie wstanie z fotela uprawiać cross-fit zachwycony rzeczową krytyką – dobrze wie, jak wygląda, nikt go tym wpisem nie oświecił, a jedynie mógł jeszcze bardziej dobić i zniechęcić do wszystkiego.

A co, prawda boli?

To nie jest jakaś niezłomna zasada, że prawda zawsze musi mocno boleć. Owszem, często tak bywa, ale na tym polega bliskość i życzliwość, by jakoś ułatwić przełykanie gorzkich słów i nie zapaść się w sobie z rozpaczy. Szczerość to coś więcej niż własne zdanie, bo te, siłą rzeczy, będzie subiektywne, a po drugie, naprawdę nie ma sensu wciskanie komuś prawdy na siłę, jeśli ów ktoś wcale tego nie chce.

A nie chcieć może właśnie dlatego, że podaje się prawdę nazbyt szorstko, żeby zakuło. To niby ma „dać do myślenia”, ale generuje głównie żal, smutek i piekące upokorzenie. Ten, kto brzydzi się fałszem, powinien również brzydzić się przemocą. Szczerość ma przekazać niewygodne fakty, jednak w taki sposób, żeby komuś to faktycznie pomogło, dlatego prawdziwie szczere osoby starają się być taktowne, uważnie dobierają słowa i nie robią tego w towarzystwie niepożądanych świadków.

Dobra zasada mówi, że zanim zdecydujemy się na szczerość wobec drugiej osoby, to warto się wcześniej upewnić, czy to, co powiemy, jest rzeczywiście konieczne i może cokolwiek zmienić na lepsze. Będzie niedźwiedzią przysługą życzliwe skłamanie przyjaciółce, że jej tort jest przepyszny, podczas gdy smakuje okropnie, a ona za tydzień ma go przyrządzić na ważną imprezę. Czy jednak trzeba jej mówić „co za obrzydliwe świństwo, jesteś za tępa nawet do garów”? A może lepiej będzie powiedzieć „sorry, nie za dobrze to wyszło, może spróbuj inny przepis albo weź kogoś do pomocy”?

Ubranie nieprzyjemnej wiadomości w miłe słowa budzi jednak w wielu osobach opór, jak gdyby chęć złagodzenia ciosu sprawiała, że prawda staje się mniej prawdziwa. W mediach społecznościowych to wręcz frajerskie, a już szczególnie, gdy miły w stosunku do kobiety stara się być mężczyzna, bo pewnie chce się jej tylko przypodobać, a gdyby ją brutalnie sponiewierał, to może by coś do jej pustego łba dotarło. A tak, pocukrowana prawda tylko bardziej zepsuje, nie to co szczerość podana mocnym ciosem prosto między oczy.

Po co w ogóle nam szczerość?

Mówimy sobie prawdę, żeby mieć jasny ogląd sytuacji, przedstawić swoje zdanie, wyrazić niezadowolenie i dzięki temu rozwiązać nadciągający konflikt. Generalnie, ma to pomóc w komunikacji i budowaniu zaufania, świadczy o bliskości i partnerstwie. Oświadczenie dla samego oświadczenia nie wydaje się więc szczególnie wartościowe – jeśli ujawniasz swoje zdanie, to dobrze, gdyby poszło za tym coś konstruktywnego.

W wielu szczerych opiniach, zwłaszcza tych w internecie, brakuje właśnie następnego kroku. Skoro komuś chciało się napisać, że „fatalnie wykończona ta łazienka, rozstawienie sprzętów zupełnie bez sensu, a kolory badziewne”, to dlaczego nie mógł po prostu doradzić, jak zrobić to lepiej? I czy koniecznie musiał pisać, że jemu się nie podoba, a ktoś ma festyniarski gust? Co w tym szczerego?

Programy typu talent-show zawsze mają takiego jednego brutalnie szczerego jurora. On się nie cacka, nie bawi w półśrodki, stawia do pionu nieudaczników. I przez to uchodzi za najrzetelniejszego, choć w jego szczerych do bólu diagnozach wcale nie ma aż tak wiele merytorycznych argumentów. A te, które są, dałoby się przekazać łagodniej, bez doprowadzania kogoś do łez. No, ale wtedy ten szczery straciłby swoją przewagę.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>