We dwójkę zawsze raźniej?
Samotność nie jest szczególnie pożądanym stanem, większość ludzi, mimo wszystko, tęskni za bliskością drugiego człowieka, chce się czuć potrzebna i kochana. I stąd pewnie bierze się to przekonanie, że byle jaki związek jest zawsze lepszy od najfajniejszej samotności, a już zwłaszcza dla kobiety, która jako singielka nigdy nie zazna stuprocentowego spełnienia.
Że miłość uskrzydla – co do tego pewnie nikt nie ma wątpliwości. Ale nie każda para buduje swoją wspólną przyszłość na solidnych fundamentach, dlatego ‘we dwójkę zawsze łatwiej’ to dość ryzykowne założenie. Przy drugiej osobie można zarówno rozbłysnąć, jak i zgasnąć, a związek, zamiast rozwiązać życiowe problemy, tylko dokłada nowe.
Dwójka to liczba szczęśliwa
Kiedy samotna kobieta jest choć trochę nieszczęśliwa, niemal zawsze kładzie się to na karb aktualnego stanu cywilnego. Typowe pocieszenie brzmi: zobaczysz, poznasz kogoś i wtedy wszystko się ułoży. Wszystko, bo bez względu na przyczynę zmartwienia, odpowiedzią na ból głowy na pewno jest ukochany mężczyzna. Jak gdyby przez sam fakt wejścia w związek życiowe problemy, co do jednego, w magiczny sposób się rozwiązywały.
Przyznać trzeba, nie są to rady tak zupełnie od czapy. Samotność da się oswoić i nawet czerpać z niej korzyści, tylko nie każdy tę sztukę opanował. Dla wielu ludzi życie w pojedynkę jest trochę bez sensu. Można normalnie funkcjonować, lecz z poczuciem, iż dopiero z drugą osobą u boku życiowe osiągnięcia nabrałyby prawdziwej wartości, i że w ogóle tych osiągnięć byłoby wtedy więcej, gdyż miałoby się dodatkową motywację. Bo życie statystycznego singla wcale nie wygląda tak fascynująco jak na zdjęciach internetowych celebrytów, to często dokładnie taka sama rutyna jak w małżeństwach, singiel ma po prostu więcej czasu wyłącznie dla siebie i to cała różnica. Dopiero po zapoznaniu kogoś rzeczywistość nabiera kolorów, chce się działać ze zdwojoną energią, a dotychczasowe kłopoty znikają jak ręką odjął. Uczucie staje się taką siłą napędową, że faktycznie, można góry przenosić, nie ma w tym cienia przesady.
We dwójkę jest raźniej. Przyjemniej. Wygodniej. W podbramkowych sytuacjach ma się wiernego sojusznika. Rosną szansę na kredyt w banku. Jest się komu wyżalić po ciężkim dniu w robocie, jest kogo poprosić o pomoc przy skręcaniu komody. W chorobie ma kto podać tabletki i ugotować rosołek. Kiedy stracisz pracę, nie zostajesz nagle bez grosza przy duszy, i jeszcze słyszysz słowa wsparcia przed kolejną rozmową kwalifikacyjną. Zawsze jest z kim pójść do kina, wyskoczyć na weekend, zaplanować szalone wakacje. Zero irytacji w Walentynki. I to wszystko prawda… gdy związek jest udany. Z tym zaś bywa bardzo, bardzo różnie.
Droga prosto w dół
Gdyby życie we dwójkę dawało same profity, nie byłoby rozstań, rozwodów i terapii małżeńskich, tymczasem historie o nieudanych związkach słyszy się na każdym kroku. Druga osoba okazuje się być postacią z filmowych koszmarów, a nie podporą. Niewiele dobrego wnosi do życia i na pewno nie da się o niej powiedzieć, że przed czymkolwiek ratuje, raczej wpycha w kolejne tarapaty. Związek z nią ciągnie w dół i w zasadzie to jedynym namacalnym pozytywem jest możliwość powiedzenia ‘ale przynajmniej nie jestem sama’.
Im dłużej taki związek trwa, tym bardziej widać, że w pojedynkę udałoby się osiągnąć znacznie więcej, no choćby spokój ducha. Życiowy partner blokuje każdy ambitniejszy pomysł, bo po pierwsze – realizacja tych ambicji zabiera czas, który można by było poświęcić na dbanie o wybranka serca, a po drugie – otwiera furtkę do nowych możliwości, wśród których znaleźć się może także perspektywa związku z kimś innym, znacznie ciekawszym, o lepszym nastawieniu. Nie ma wsparcia, jest zniechęcanie, wzmocnione psychologiczną gierką, tak by emocjonalnie do siebie przywiązać, osłabić, zmusić do uległości. Było kiepsko? Owszem, lecz teraz jest jeszcze gorzej.
Partner nie dodaje sił, lecz je wysysa. Niszczy, zgniata, odbiera radość życia. Nic dziwnego, że wiara w związki słabnie i coraz więcej osób decyduje się na życie w pojedynkę. Oczywiście, różne są tego przyczyny, jedni pozostają singlami z czystego wyrachowania i egoizmu, inni tak poświęcają się karierze, że zwyczajnie nie mają na miłość czasu, jest też całkiem pokaźna grupa ludzi, którzy zasadniczo to chcieliby mieć bliską duszę obok siebie, po prostu nie wierzą już w szczęśliwe zakończenia. Związki kojarzą się im głównie z ograniczeniami, cierpieniem, toksycznymi relacjami – strat jest zdecydowanie więcej niż potencjalnych korzyści.
Musisz sobie chłopa znaleźć
Mimo tych bardzo negatywnych doświadczeń, mit uzdrawiającej miłości wciąż jest w naszych głowach mocno zakorzeniony. Singiel nie jest już jakimś dziwolągiem, niemniej brak partnera raczej nie dodaje splendoru. Wydaje się, że samotność jest dzisiaj bardzo na topie, wręcz się ją promuje, ale w rzeczywistości to dwójeczki budzą znacznie większe uznanie. Szczególnie w przypadku kobiet, które mogą do znudzenia przekonywać, że niczego im do szczęścia nie brakuje, a i tak mało kto im w te zapewnienia uwierzy. Związek jest jedynym certyfikowanym potwierdzeniem kobiecej atrakcyjności i wartości – jesteś albo radykalną feministką nienawidzącą facetów, albo normalną, prawdziwą kobietą, która bez mężczyzny ani rusz.
Brakuje równowagi w przekazie, bo jak jest mowa o babskiej samodzielności, to zwykle takiej nacechowanej ideologią, w kontrze do mężczyzn, tych największych szkodników i wyzyskiwaczy kobiet. Zaś z drugiej strony pojawiają się równie szkodliwe odwołania do tradycji, która zaleca na każdym kroku wieszać się na facecie. W tej opcji mężczyzna ma nie tyle wspierać, ile wyręczać kobietę, robić za nią wszystko, no z wyjątkiem obiadów i nastawiania pralki. Wystarczy, że facet się pojawi, a życie stanie się lepsze i znikną wszelkie troski, ponieważ wszystkie one wynikały właśnie ze staropanieństwa. Gwoli sprawiedliwości, panom też się takie głupoty czasami do głowy wsadza, że jedyne co chłop musi zrobić, by wreszcie poczuć się lepiej, to znaleźć sobie porządną żonę, która ogarnie owe niedostatki. I nie brak ludzi, którzy w to wierzą.
W związku pokłada się tak wielkie nadzieje, że zupełnie zapomina się o swoim udziale. Własny los oddaje się w ręce partnera, z przekonaniem, że oto on wszystko załatwi, załagodzi kryzys, znajdzie cudowne rozwiązanie, rozproszy czarne chmury nad głową, jak gdyby tylko na tym polegało życie we dwójkę, na przenoszeniu swoich trosk na drugą osobę. Znowu, naucza się tego przede wszystkim kobiety, których bezradność ma rozczulać płeć przeciwną i rozbudzać prawdziwą męskość. Co może i podkręca męskie ego, ale na pewno nie rozwiązuje kobiecych problemów, bo jeśli ona do każdego pożaru musi wzywać faceta, jak poradzi sobie w życiu, gdy męskiego ramienia nagle zabraknie? Jakież to stawanie na nogi dzięki miłości? To czyste wygodnictwo. Nie naprawia się swojego życia z pomocą ukochanej osoby, odgrywa się jedynie rolę zagubionej księżniczki w wieży.
Zależy, kto pomaga
Dobry związek zmienia nas na lepsze i pomaga w wychodzeniu na prostą. Żeby jednak tak się stało, nie może to być związek z kimkolwiek – trzeba mieć wyjątkowo niskie standardy, by zadowolić się zupełnie przypadkową osobą i mieć nadzieję, że od tej pory będzie już tylko fajnie, bo przecież wystarczy kogoś znaleźć, a dalej to już z górki.
Strach przed samotnością często popycha w niewłaściwe ramiona, a że bywa to strach naprawdę silny, łatwo sobie wmówić wyższość tego rozwiązania – we dwoje to zawsze we dwoje, nie jest się jak ten kołek w płocie, nieszczęśliwy, porzucony i zapomniany. Nieważne, kto to, byle w spodniach. I nawet gdy się czuje, że partner ogranicza i dokłada kolejnych zmartwień, nie chce się od niego odejść, tkwi się w tym beznadziejnym układzie całymi latami, aż jakaś kropla przeleje czarę i nastąpi przejście do stronnictwa zdeklarowanych samotników.
Co innego, gdy natrafi się na właściwą osobę. Taki partner nie odziera z marzeń, nie wkłada kija w szprychy. Jemu swoją wolność oddaje się bardzo chętnie, gdyż w zamian otrzymuje się realne wsparcie, zachętę do coraz to śmielszych planów, nie widzi się już przygnębiającej otchłani, lecz świetlaną przyszłość. Druga połówka wnosi po prostu nową jakość i w końcu się rozumie te wzniosłe słowa o potędze miłości.
Być gotowym na lekarstwo
Do drugiej połówki trzeba jednak dorosnąć. Związek ma być receptą na złamane serce, ale smutne, samotne życie nie stanie się w jednej chwili bajką tylko z powodu zakochania – dopóki nie dojdzie się do ładu ze sobą, związek niczego nie uratuje. Klin klinem nie działa na kacu, nie działa też w miłości. Brak rozliczenia z przeszłością skutkuje zwykle tym, że z nowym partnerem powiela się stare schematy i po krótkim okresie euforii przychodzi smutna refleksja, że przecież miało być lepiej, a jest beznadziejnie jak zwykle.
A dzieje się tak często dlatego, że na siłę szuka się w miłości rozwiązania dla swoich problemów. Związek miał uleczyć, choć w sumie to nawet nie wiadomo dokładnie z czego, po prostu miało się zrobić lepiej, no po to jest się razem. I jeszcze to idealistyczne podejście – skoro związek opiera się na uczuciach, to musi dawać samą przyjemność. Tyle że uczucia też trzeba pielęgnować, a na to nie zawsze jest ochota. Zupełnie jak z pracą, która daje satysfakcję i pozwala żyć na wyższym poziomie, ale zawsze za cenę naszego czasu, umiejętności i zaangażowania, bez tego do emerytury będzie się stało przy znienawidzonej taśmie produkcyjnej za marne grosze. Tymczasem związek postrzega się trochę jednostronnie – partner ma mnie chronić, odciążać, tworzyć warunki do rozwoju, rozumieć pragnienia, pomagać, zachęcać. Ignoruje się prostą prawdę, że związek rzeczywiście wiele spraw w naszym życiu mógłby ulepszyć, gdyby nie traktowało się go wyłącznie jako prezentu dla siebie, ale widziało w nim także pewne obowiązki. Ostatecznie, ta druga osoba też pragnie dla siebie szczęścia i ratunku przed samotnością.
12 komentarzy
Nic dodać, nic ująć. Podpisuję się pod tym tekstem. Ważne wg mnie jest to, by obie strony się rozwijały – wtedy jednej osobie łatwiej jest zrozumieć i docenić drugą osobę.
Faktycznie, związek małżeński (czy w ogóle związek) z jednej strony spowoduje, że kobieta może czuć się bezpieczniej, np. jeśli urodzi dzieci. Może, bo różnie bywa, jak zauważyłaś. Z drugiej strony, trudno jest realizować swoje pasje, zwykle wybiera się dobro dzieci, związku, rodziny. Idzie się do takiej pracy, by móc zaspokajać rosnące potrzeby rodziny. To temat skomplikowany. Czy we dwójkę raźniej, zależy od wielu czynników. Sama często się zastanawiałam, czy dobrze zrobiłam wychodząc za mąż, bo wielu pasji nie mogłam rozwinąć należycie. Ale też są kobiety, dla których główną pasją jest rodzina i dom, i takim żyje się w małżeństwie zapewnie idealnie. O ile wyjdą za tego właściwego 😉
A ja do znudzenia powtarzam, że w każdym związku najważniejsza jest PRZYJAŹŃ 🙂
Nie do końca się zgodzę, że bycie singlem sprawia, że ma się więcej czasu dla siebie. Operacyjnie jeśli są dwie osoby w gospodarstwie domowym, to jedno idzie po zakupy a drugie stoi w kolejce do okienka na poczcie. Singiel musi ogarnąć to sam. Jedyne czego nie musi, to brać pod uwagę drugiej osoby przy dokonywaniu pewnych wyborów 😉
To prawda, zbyt często ludzie myślą że życie to bajka. Żyją z głową w chmurach zamiast stąpać twardo po ziemi.
Zgadzam się, że przyjaźń to dobra podstawa do związku. Może najlepsza, kto wie…
W przyjaźni tak się nie udaje, więc wiadomo kogo się bierze, nie kota w worku.
To skomplikowany temat. Właściwy partner powinien nas rozwijać, a nie ograniczać. W związku oprócz przyjaźni potrzebna jest chemia – druga osoba musi nas fascynować, pociągać pod każdym względem, także seksualnym. Z jednej strony bardzo trudno trafić na taką osobę, z drugiej większość ludzi z łatwością znajduje partnera, nawet po rozwodzie. Bywa tak, że kobiety przeciętne mają więcej szczęścia w miłości niż atrakcyjne, bo do tych drugich mężczyźni boją się odezwać w obawie przed odrzuceniem.
skąd się bierze to domniemanie, że samotność bardziej dokucza kobiecie?
bo więcej mówi o tym?
Ludzie na siłę wchodzą w związki, nawet wtedy, gdy de facto ich nie potrzebują lub chcą zabić poczucie samotności czy niespełnioną miłość z kimś innym, a później cierpią bardziej, aniżeli żyjąc samodzielnie i jaki to ma sens? Strefa komfortu ciągnie w dół, jednak nie o to chodzi. Wszystkiego dobrego w nowym roku, kochana:)
Zdecydowanie nie jestem stworzona do bycia samej 🙂 Jestem takim typem, który nawet kiepsko znosi wyjazdy służbowe męża, więc tym bardziej się ciesz, że zdarzają się rzadko 🙂
Ludzie generalnie są powołani do życia w związkach, choć niektórym może być równie dobrze pisana samotna droga, jeśli komuś jest tak lepiej. Grunt to iść za swoim osobistym powołaniem.
Zgadzam się 🙂
Fajny tekst, a przy tym „Do drugiej połówki trzeba jednak dorosnąć.” krzyknąłem alleluja i mimo żem mężczyzną widzę problem dokładnie tak samo – z mojej perspektywy wszystkie argumenty dotyczą obydwu płci. Dodatkowo dorzuciłbym głupotę bycie utrzymanką, choć z tego co widzę zaczyna być obecne u brzydszej płci. Poza tym walnę kliszą „samotność to stan umysłu”.