Jak współczesne kino utrwala stereotypy o kobietach?
Film to przede wszystkim rozrywka. Owszem, kino powinno stawiać niewygodne pytania i skłaniać widza do refleksji, ale najczęściej filmy ogląda się po prostu dla przyjemności. I dlatego też traktuje się to, co widać na ekranie, z lekkim przymrużeniem oka. A przynajmniej tak się nam wydaje, że umiemy zachować dystans i odróżnić prawdziwy świat od tego wymyślonego.
Kino ma to do siebie, że wiele rzeczy upraszcza i przejaskrawia. Taki obraz łatwo zapada w pamięć i chcąc nie chcąc, całkiem często odwołujemy się do niego jak do ‘prawdy’ – nie na darmo film odgrywał zawsze ważną rolę w propagandzie. Dzisiaj kino może aż tak bardzo mózgów nie pierze, ale też ma swoje na sumieniu, utrwalając wiele krzywdzących stereotypów. Na przykład na temat kobiet, które w kinowej wersji wcale nie wydają się takie tajemnicze i skomplikowane, są raczej do bólu przewidywalne i proste jak budowa cepa.
Tylko dodatek
Najbardziej chyba rzuca się w oczy to, jak bardzo filmowy świat zdominowany jest przez mężczyzn. Dosłownie. Nie to, że mają więcej władzy czy pieniędzy, w filmach jest ich po prostu więcej liczbowo. Kobiet jest czasami tak mało, że aż trudno uwierzyć iż stanowią połowę społeczeństwa – i nie chodzi wcale o filmy w rodzaju „Skazanych na Shawshank” czy „Szeregowca Ryana”.
Główni bohaterowie to w większości mężczyźni, podczas gdy kobiety zwykle robią za tło, są bezimienne, mało znaczące lub służą tylko jako seksowna dekoracja – w filmach z 2016 roku, aż 63 procent wiodących ról przypadło mężczyznom, kobietom tylko 37 proc. Jeśli już kobiety dochodzą do głosu, to przeważnie w głupawych komediach romantycznych, raczej rzadko są wśród herosów ratujących świat, genialnych naukowców, wpływowych polityków, ludzi na wysokich stanowiskach. Sami widzicie, drodzy widzowie, kobiety są nieważne i niczego wielkiego nie dokonały, to dzięki mężczyznom kręci się ten świat.
Owszem, są bohaterki znające się na rzeczy, lecz prawie się nie zdarza, by w filmie dzielna, mądra kobieta działała w pojedynkę bądź z innymi kobietami. Są „Policjanci z Miami”, jest „Zabójcza broń” i „Brudny Harry”, ale kobieta niemal zawsze musi dostać do pomocy faceta, również po to, by po drodze mieć się w kim zakochać, jak na przykład w „Kościach”. Kobiece zespoły wprawdzie też się od czasu do czasu pojawiają, tyle że to głównie produkcje w rodzaju „Gorącego towaru”, które trudno nazwać kinem wysokich lotów.
Ratowanie świata to kolejna wybitnie męska domena. Bruce Willis to legenda, której nikomu nie trzeba przedstawiać, a na jedną Wonder Woman przypada przynajmniej kilkunastu różnych męskich super-bohaterów. W bardziej realnym świecie Nicole Kidman, specjalistka od broni jądrowej w „Peacemaker”, musi połączyć siły z dzielnym agentem w osobie George’a Clooney’a – sama pewnie nie dałaby rady. Julia Roberts w „Raporcie pelikana” odkrywa wielką aferę, ale w pojedynkę nie rozwikła zagadki, potrzebuje dziennikarza śledczego. W wielu historiach kobieta pojawia się praktycznie tylko po to, by zostać skrzywdzoną lub umrzeć i tym samym dać głównemu bohaterowi powód do krwawej zemsty (Jak Goldie w „Sin City”) albo służy jako inspiracja do przedstawienia męskiej szlachetności i poświęcenia (Jak w „Drive”).
Biegiem do ołtarza
To zresztą tłumaczy, dlaczego dziewczyny nie mogą się dostać na sam szczyt – tak naprawdę wcale się im nie chce. Z filmów wynika bowiem, że zależy im jedynie na ślubnej sukience, ich życie to czekanie na księcia, wymyślanie idealnych oświadczyn, potem planowanie idealnego wesela, w zasadzie to każdy kobiecy krok podyktowany jest pragnieniem upolowania męża. Tak, polowanie to właściwe słowo, kobiety osaczają, zastawiają pułapki, nie spoczną dopóki nie dopną swego. A całe to ich staranie można opisać jednym słowem: desperacja.
Julia Roberts w „Mój chłopak się żeni” jest niezależną kobietą sukcesu, gardzącą stałymi związkami, lecz gdy odkrywa matrymonialne plany byłego chłopaka, nie cofa się przed niczym, by go odzyskać. W „27 sukienkach” dziewczyna wymyśla zupełnie nową siebie, żeby usidlić upatrzonego idealnego faceta. W „Weselu Muriel” główna bohaterka tak desperacko pragnie ożenku, że godzi się na fikcyjny ślub z pływakiem marzącym o wejściu do krajowej reprezentacji olimpijskiej. Chęć zdobycia mężczyzny ociera się czasami o psychopatię, jak w „Fatalnym zauroczeniu”, „The Crush”, „Obsesji” czy „Wielbicielce” – kobieta po prostu nie przyjmuje do wiadomości, że facet jej nie chce, więc zamienia mu życie w piekło.
Gdy facet się uprze na kobietę i chce jej zaimponować, to nawet jeśli początkowo wypada dość żałośnie, to z czasem się rozwija, zaloty pomagają mu dojrzeć, odkryć jakiś wewnętrzny talent, staje się on niejako lepszą wersją siebie. Natomiast kobieta nie tyle ewoluuje, ile zaczyna być zupełnie inną osobą – bardzo często pod wpływem uczucia kompletnie zmienia swoje myślenie, sposób bycia, system wartości, odrzuca niemal całą dawną siebie. Do tego jej zachowanie jest żałosne, ona sama jest żałosna, z tym swoim nieustającym skamleniem o nieszczęśliwej miłości, wyczekiwaniem godzinami na telefon i robieniem wszystkiego, byle on raczył ją zauważyć i docenić. Kto pamięta ‘Grease’? Sandy była miłą dziewczyną w grzecznych ubraniach i ekscytowała się niewinnym bieganiem po plaży, aż na końcu stanęła przed Dannym w niemożliwie obcisłych skórzanych spodniach, czerwonych szpilkach i z papierosem w ustach. I to go przekonało.
Nie przemęczaj głowy
Wygląd to kolejny temat rzeka. Obrażać się na naturę nie ma sensu, facetom zawsze będą się podobać ładne kobiety, tyle że w filmach uroda niejako wyklucza posiadanie mózgu. Rozum jest zbędny, laska myśleć nie musi, ma dobrze wyglądać, resztą zajmie się dzielny mężczyzna. Ograniczenia umysłowe kobiet dobitnie potwierdzają standardowe zainteresowania – to oczywiście zakupy w wersji hard, kosmetyki, plotki oraz szczebiotanie o mężczyznach. Ze świecą szukać bohaterek rozmawiających o pracy, polityce czy problemach społecznych, no o czymś innym niż sercowe rozterki. „Seks w wielkim mieście” opowiada o nowoczesnych kobietach z wysoką pozycją, tyle że ich rozmowy są czasami tak płytkie i monotematyczne, że aż trudno zrozumieć, jak one ten swój sukces osiągnęły. Podobnie w „Kobietach” – niby panie z wyższych sfer, a interesuje je wyłącznie manicure, kiecki i plotki o facetach, którzy są świniami, a jednak kobiece życie kręci się wyłącznie wokół nich.
Kiedy zaś kobiety mają jakieś oryginalne pasje albo zajmują się nauką, to od razu przestawiane są jako zdziwaczałe kujonki, odcięte mentalnie od świata, bez normalnego życia, by wspomnieć tylko „Teorię wielkiego podrywu” czy „Pamiętnik księżniczki”. Koniec końców i tak odnajdują sens istnienia dzięki temu, że wreszcie poznały faceta, najwyraźniej jej doktorat był tylko pretekstem, by jakiś mężczyzna ją wyzwolił z nudnego laboratorium.
Filmowe bohaterki obdarzone inteligencją notorycznie obdarowywane są masą irytujących cech, jak gdyby film koniecznie chciał udowodnić, że kobiecie mądrość nie służy – łebska babeczka najpewniej jest strasznie przemądrzała, przesadnie pyskata, jędzowata, feministycznie nawiedzona, poucza wszystkich dookoła, aż się ciśnie na usta ‘niech ją wreszcie jakiś facet dopieści’. Sandra Bullock, zanim została „Miss Agent”, zachowywała się jak skończona prostaczka, co to nie potrafi jeść z zamkniętymi ustami. Nawet Hermiona Granger była początkowo strasznie przemądrzała i niesympatyczna. A jak zdolna kobieta jest normalna, to najczęściej po prostu jest już stara, jak Vera Stanhope czy Jane Marple – ich sercowe rozterki już nie dotyczą, mogą skupić się na pracy.
Typowe jest i to, że filmowe bohaterki praktycznie bez mrugnięcia okiem poświęcają dla miłości całe dotychczasowe życie. „Jak stracić chłopaka w 10 dni”, „Oświadczyny po irlandzku”, „Wpadka”, „Za jakie grzechy” – co tam nauka, co tam kariera i własne pragnienia, prawdziwa kobieta wie, który kierunek jest tym właściwym. I że nie ma tam miejsca na egoistyczne fanaberie. Jest jakby oczywiste, że wybierając miłość, trzeba zupełnie porzucić zawodowe ambicje, połączenie obu tych rzeczy jest w przypadku kobiety niemożliwe, nietaktem jest nawet oczekiwanie, by facet oddał coś ze swojej strony. Nawet taka bohaterka jak Sarah Lund musi za swój sukces zapłacić najwyższą cenę i nie może liczyć na zrozumienie partnera, bo przecież to ona powinna rzucić wszystko i ruszyć za ukochanym. W drugą stronę jest zupełnie inaczej – w „Zaginionym” bohater też przez pracę chrzani swoje życie osobiste, ale żona, choć początkowo się wścieka, grozi i odchodzi, koniec końców zostaje przy mężu, dając mu wsparcie, bo tak najwyraźniej robi ‘prawdziwa kobieta’. No i czy ktoś sobie wyobraża, by bohaterowi pokroju Jacka Bauera dziewczyna stawiała ultimatum: ja albo praca? Znaczy, może postawić, ale to ona wyjdzie na samolubną histeryczkę, co nie rozumie powagi sprawy.
Normalność nie istnieje
A dlaczego to dla niej tak ważne, ten ślub i rodzina? Żeby była zdrowa na umyśle. Bo jak wygląda stereotypowa kobieta sukcesu, zwłaszcza tego przez duże ‘s’? Niemal zawsze jest głęboko sfrustrowana, wredna, bezwzględna, sukowata, okrutna, pomiata innymi kobietami. Jest wyprana z wszelkich ludzkich emocji, jak Miranda Priestly lub Claire Underwood, ewentualnie jest to maska, pod którą skrywa się zraniona, słaba dziewczynka, marząca o facecie rzecz jasna, jak choćby Sandra Bullock w „Narzeczonym mimo woli”. W najlepszym razie ktoś w rodzaju Claire Dearing w „Parku Jurajskim” czy Alex Goran z „W chmurach”. Gdyż filmowa kobieta sukcesu musi mieć nieudane życie osobiste, nikogo nie kocha, nikt też nie kocha jej, rodziny nie ma choćby na obrazku. Przyjaciół również.
Spaczony charakter nie jest domeną wyłącznie pracoholiczek. Coś nie tak jest również z dziewczynami o dyskusyjnej urodzie – taka kobieta nie może być przecież normalna i miła. Czasami jest tylko lekko zdziwaczała, jak Bridget Jones, czasami to prawdziwa zołza, jak Shirley MacLaine w „Stalowych Magnoliach”. Brzydka często jest podła, straszliwie zazdrosna, lubi tylko swoje koty, których ma kilkanaście. Obowiązkowo jest też zaniedbana – zero normalnej fryzury, koszmarne ciuchy po babci, fatalnie dobrane okulary, a jeśli na dodatek jest grubsza, na bank chodzi w sportowych, poplamionych jedzeniem ciuchach i nie jest zbyt lotna, pewnie przez ten tłuszcz uciskający komórki mózgowe. Wystarczy popatrzeć na Melissę Mccarthy W ‘Druhnach’ – szczupłe koleżanki są przez cały czas odpicowane i w miarę normalne, Melissa swoim wyglądem i zachowaniem budzi co najmniej zażenowanie.
Czy to na pewno ten rycerz?
Jeśli kobieta wpadnie w tarapaty, to już wiadomo, uratuje ją rycerz. Chyba że… Z tymi rycerzami to dość dziwna sprawa, niby przekaz jest jasny – poddać się facetowi znaczy wygrać życie. Patrząc jednak na filmowe historie ciężko nie poddać w wątpliwość jakość tego rycerza i słuszność kobiecego wyboru. Młodzieżowe filmy to zwykle schemat w rodzaju „Zakochanej złośnicy” – koleś jest wcieleniem diabła, ale nagle doznaje olśnienia, śpiewa publicznie romantyczną piosenkę i dziewczyna jest jego, nikt nie pamięta o problematycznej przeszłości. U dorosłych podobnie – w „Masz wiadomość” Tom Hanks jest zwykłym bucem, lecz co z tego, z toksycznej znajomości i tak rodzi się wielka miłość.
Filmy chętnie też utrwalają stereotyp miłości do niegrzecznego chłopca. Sęk w tym, że filmowy badboy pokazywany jest tak, by wzbudzać sympatię, a jego ciemna strona jest praktycznie niezauważalna. Jego kłopoty z prawem, niewierność, nonszalanckie podejście do obowiązków są gdzieś w oddali, wydają się urocze, a on jest taki zbuntowany i męski. W „Kocha, lubi, szanuje” bohater traktuje kobiety przedmiotowo i jest straszliwie arogancki, ale gdy raz się zakochał, to oczywiście z wzajemnością, bo kto by oparł Ryanowi Gosslingowi z sześciopakiem jak z photoshopa. W „Ilu miałaś facetów” Chris Evans sypiał z przypadkowymi dziewczynami i wymykał się rankiem z łóżka, żeby z nimi nie rozmawiać, no ale był taki czarujący! Zasługiwał na szczęśliwe zakończenie.
Tu przy okazji strasznie obrywa się porządnym facetom, bo oni, choć w przeciwieństwie do niegrzecznych chłopców zdali egzamin z lojalności i odpowiedzialności, bez ostrzeżenia dostają kosza, a w zasadzie to klasycznego kopa w jaja, bo dziewczyna rzuca go bez litości, nierzadko publicznie (słynne sceny sprzed ołtarzy), zupełnie wyrzucając z pamięci, kto naprawdę był przy niej na dobre i na złe. Z naciskiem na złe. Idealnym przykładem jest „Dziewczyna z Alabamy” – bohaterka upokarza Bogu ducha winnego narzeczonego przed ołtarzem i wraca do męża, z którym darła koty i który upił się do nieprzytomności na własnym weselu, wymiotując przy okazji na sukienkę małżonki. Dość dziwna lekcja życia.
Wajcha w drugą stronę
Kinematografia, jak wszystko, stale się zmienia. Wykrzywiony wizerunek kobiet nie każdemu się podoba, zaczynają się więc pojawiać filmy, które mają w planach obalenie głupich stereotypów. Niestety, przy okazji promują wizję, która tak samo odbiega od rzeczywistości.
Miejsce eterycznych rusałek uzależnionych od męskiego ramienia zajmują bohaterki o nadludzkiej wręcz sile, tak niezłomne, że aż odpychające. Nie to, że nie potrzebują mężczyzny, one nim gardzą, wręcz mają go za śmiecia, przecież ‘to tylko facet’. Często przejmują najgorsze męskie zachowania, które przez lata były krytykowane jako podłe w stosunku do kobiet. Ale najwyraźniej kobieta nowej generacji może być agresywna, wulgarna, skoncentrowana wyłącznie na sobie, wyganiać kochanka z łóżka minutę po orgazmie. Są więc dziewczyny w „Skins”, jest „Nimfomanka” czy „Spring Breakers”. Bohaterki filmów akcji grane przez Angelinę Jolie są bardziej waleczne od komandosów, tak że ich wyczyny stają się równie wiarygodne jak przygody Johna Rambo. Podobnie z zachowaniem – podczas seansu trudno pozbyć się wrażenia, że jej bezwzględność, agresja i emocjonalny chłód są wpychane na siłę, by nikt nawet przez sekundę nie pomyślał, że ona ma jakieś emocje albo ludzkie słabości. W „Mad Maxie” idzie się jeszcze krok dalej – Charlize Theron w żadnym razie nie może być urocza, więc poza twardością charakteru dostaje jeszcze łysą głowę i protezę zamiast ręki. Taka Lisbeth Salander jest piekielnie zdolna i niezwykle intrygująca, ale niekoniecznie budzi sympatię, bo kto by chciał mieć taką koleżankę czy dziewczynę?
Niektóre najnowsze produkcje starają się po prostu na siłę oderwać dziewczyny od wszystkiego, co dotychczas wiązało się z kobiecością. Nowoczesna kobieta powinna nie umieć gotować, bo pichcenie to wstyd. Nie sprząta, po prostu kupuje papierowe talerze, i najwyraźniej im bardziej jej dom przypomina melinę, tym bardziej jest wyzwolona, coś jak Cristina Yang w „Chirurgach”. Zamiast kwiatów woli butelkę wódki, a jeśli nosi szpilki, to głównie po to, by wbijać je w kolana, stopy lub męskie podbrzusza. Słowem, cokolwiek stereotypowego pomyśli się o kobiecie, ta bohaterka będzie robić dokładnie na odwrót. Jak gdyby nie mogło być nic pośrodku.
3 komentarze
Z wieloma stwierdzeniami aurorki sie po prostu nie zgadzam. Jest wiele filmów i seriali, gdzie to kobiety grają pierwsze skrzypce i nie potrzebują mężczyzn do rozwiązywania problemów. Widać autorka nie widziała wszystkiego a się wypowiada…
Podaj proszę kilka tytułów. 🙂 Chętnie obejrzę w wolnej chwili. Nie mówię, że takich nie stworzono, ale niestety nie przychodzą mi do głowy.
Swietny tekst!