Z prądem czy pod prąd?
Jak wiadomo z ludowych mądrości, szlachetna ryba płynie zawsze pod prąd, a z prądem to byle g… da sobie łatwo radę. Wniosek? Prawdziwa wartość tkwi w buncie, uporze, chadzaniu własnymi ścieżkami, a nie w podążaniu za tłumem, tą bezmyślną masą sterowaną przez grupę trzymającą władzę.
Iść pod prąd jest jednak trochę wbrew ludzkiej naturze. W grupie jest raźniej, można liczyć na wsparcie, bliskość, sympatyczne towarzystwo, a kto staje okoniem, najczęściej zostaje sam. Lecz ceną za przynależność do grupy jest zwykle konieczność wtopienia się w szare tło, a bezbarwności raczej się nie podziwia. Co zatem jest lepsze – niepokorność i życie w pojedynkę czy akceptacja otoczenia w zamian za utratę części siebie?
Strumień nijakości
Płynąć z prądem to w powszechnym mniemaniu nic innego jak poddanie się, kapitulacja, wejście bez żadnego namysłu w tryby społecznej machiny, bo po prostu ktoś odgórnie tak nakazał i tyle, masz się słuchać. Czy to jednak naprawdę wygląda aż tak dramatycznie? Idąc z tłumem przyjmuje się pewne jego reguły, ale wciąż ma się szanse na wybicie, nawet w ramach tych obowiązujących powszechnie zasad.
Poddać się nurtowi nie oznacza robienia dokładnie tego samego co reszta. Z grubsza to podobne czynności, ale jeśli ktoś chce się wybić ponad przeciętność, zawsze może robić więcej, lepiej, mocniej, szybciej. Przezwyciężyć rutynę, ale niekoniecznie dokonując krwawej rewolucji. Drugie pytanie – kiedy faktycznie opłaca się wyłamywać z szeregu? Bo to też pociąga za sobą określone koszty. Kto płynie pod prąd, żyje według własnego systemu wartości, w zgodzie z własnymi przekonaniami, ale o korzystanie z życia pełnymi garściami musi ostro zawalczyć. Dlatego tak często kończy się tylko na deklaracjach – wielu ludziom zwyczajnie nie starcza odwagi, by postawić się reszcie.
Wyłamanie się z tłumu to prawdziwa sztuka, nie każdy to potrafi, większość woli się ugiąć dla świętego spokoju, dla dobra rodziny, ze strachu, z wygody. Nieszablonowy styl życia czasem zachwyca otoczenie, a czasem budzi pogardę, i nawet ci, którzy buntowników podziwiają, niekoniecznie chcieliby iść z nimi ramię w ramię. Nietypowe wybory bywają niezrozumiałe, ciężko je zaakceptować, otoczenie doszukuje się w nich drugiego dna albo widzi w tym lenistwo, brak szacunku dla swojego środowiska, niedojrzałość.
Żeby nie zostać samemu
Mówi się, że dojrzałość to niezależność, umiejętność podejmowania decyzji i ponoszenie konsekwencji tych wyborów, paradoksalnie jednak, prawdziwą niezależność często traktuje się z wrogością. W każdym społeczeństwie jest bowiem jakiś porządek, jakaś ścieżka, którą powinno się podążać stosownie do wieku, płci, pozycji społecznej. Ludzie jako całość nie lubią stereotypów, ale wystarczy, że ktoś spróbuje się wyłamać z takiego schematu, a na pewno dostrzeże wokół siebie wiele nieprzyjaznych twarzy.
A to wyjątkowo nieprzyjemne, poczuć na własnej skórze, jak bardzo innym nie podoba się mój pomysł na życie. Ten strach, że zostanie się samemu, paraliżuje, odbiera motywację, zniechęca do ryzyka. Lepiej robić to, co reszta, jest przynajmniej kogo złapać za rękę – i dla tej powszechnej akceptacji mnóstwo ludzi godzi się na warunki podyktowane przez innych. Bunt pociąga, ale tak na dobrą sprawę, większość ludzi panicznie boi się wyróżnienia z tłumu.
To nieprzyjemna prawda, dlatego niechętnie myślimy o sobie jako tych, którzy dopasowali się do stada, choć fakty są, jakie są. Trudno się zresztą za to winić, bo kierowanie się opinią większości jest niejako wpisane w nasze DNA, ten stadny instynkt pozwolił ludziom uniknąć wielu niebezpieczeństw. I dla ogółu jest to korzystna sytuacja, bo gdyby nagle obalić ten porządek, zlikwidować obowiązki, powinności i zakazy, co by się z nami stało? No właśnie, wesoło by nie było. Więc może i coś wydaje się ograniczające i bez sensu, ale dla interesu grupy i tym samym dla korzyści własnych, warto na te niedogodności przymknąć oko i dostosować się czasem do głównego nurtu.
Po co zmieniać kierunek?
Oczywiście, nikt nie mówi, żeby zawsze poddawać się tłumowi. Próbować jak najbardziej warto, szczególnie gdy chodzi o rzeczy naprawdę bliskie sercu, trzeba po prostu liczyć się z tym, że zejście z utartej ścieżki to nie tylko wolność, uznanie i podziw, ale też określone konsekwencje, które przyjdzie wziąć na klatę. Bo tak, męczące jest robienie tego „co należy”, jednak robienie „po swojemu” wyczerpuje jeszcze bardziej.
Płynąc pod prąd, zbiera się szturchańce, wysłuchuje pretensji, napotyka znaczące uśmieszki. Zanim dopnie się swego trzeba znosić liczne niewygody, w pojedynkę radzić sobie z porażkami, nieraz stawiać czoła ludziom o złych zamiarach. Czy jest się gotowym na takie wyrzeczenia? Czy to w ogóle warte aż takiego trudu? Czy ma się w zanadrzu wystarczająco dużo odwagi, kreatywności, talentu, pewności siebie? Co z tego buntu wyniknie, i czy tylko dla mnie, czy może jeszcze dla innych osób? Co zrobię, gdy mi rzucą kłody pod nogi? Podejmujący taką decyzję człowiek musi być mocno przekonany do swoich racji, w przeciwnym razie jego opór tylko mu zaszkodzi.
Najważniejsze zaś jest to, czy chce się zmian dla samych zmian, czy istotnie ma się dość panujących obyczajów i norm społecznych. Bo buntowanie się bez powodu to takie samo uleganie wpływom co praca w szklanym biurowcu i kredyt na mieszkanie – dziś modne jest bycie w kontrze, podkreślanie własnego indywidualizmu, oryginalność. Nie każdy robi to z wewnętrznego musu, część szczerze lubi swoją nudną pracę, chętnie gotuje mężowi obiady i dobrze czuje się w świecie obyczajowych konwenansów, tyle że trochę głupio się do tego przyznać, stąd deklaracja pogardy dla tradycyjnych wartości.
Niektórzy chętnie popłynęliby z prądem, a jednak mówią „b”, gdy wszyscy wokół twierdzą „a”, żeby nie było, że zgadzają się z większością, nawet gdy tamci mają sto procent racji. Sprzeciw jest w gruncie rzeczy nie wyrazem odwagi i ciekawej osobowości, ile strachu i kompleksów, które próbuje się zatuszować nadmierną pewnością siebie. A wtedy buntownicy mają z życia dokładnie tyle samo, co ci potulnie drepczący za stadkiem – czyli nic. Jazda pod prąd zmiotła ich z drogi.
Z kim mi jest po drodze?
Żeby płynąć pod prąd, warto znać miejsce swojego przeznaczenia, albo przynajmniej wiedzieć, czego na pewno się w swoim życiu nie chce. Inaczej to tylko zwykłe miotanie się między złym a niedobrym. Iść pod prąd to nie robienie wszystkiego na przekór, ile działanie w zgodzie ze sobą, a do tego wyłamywanie się z tłumu wcale nie jest konieczne – to raczej odnalezienie tych właściwych ludzi, z którymi chce się iść do przodu.
Ktoś wierzący średnio odnajduje się w gronie zagorzałych ateistów, a ciągła walka o swoje pewnie umacnia wiarę, ale też daje do wiwatu i niesie za sobą różne zagrożenia, za to w grupie ludzi o podobnych poglądach można odetchnąć, usłyszeć słowa wsparcia, co jest równie ważne jak kolejne wyzwania hartujące umysł i ciało. Innymi słowy, żyć jak reszta jest dokładnie tym spełnieniem marzeń – bo owa reszta idealnie się wpisuje w osobiste przekonania, nie trzeba przed nimi udawać, podlizywać się, ukrywać ze słabościami. A to może być o wiele lepsze niż ciągłe ścieranie się z przeciwnikami, bo w tych bojach i tak nikt nikogo nie przekona do zmiany zdania.
Wyjście z jednej grupy, by zasilić szeregi drugiej to jeszcze nie rezygnacja – wciąż można być dumnym z tego, że nie zaprzedało się własnej duszy, po prostu nie każdy nadaje się na rewolucjonistę, który i tych opornych jest w stanie zmusić do zerwania ze starym myśleniem i przekonać do nowych reguł. Mając za plecami przyjaźnie nastawioną gromadkę, wciąż działa się w zgodzie z własnym sumieniem i przy okazji zyskuje się cennych sojuszników.
Szkoda zachodu
Do płynięcia z prądem mamy tak negatywny stosunek, bo kojarzy się to z bezwolnością, przyzwoleniem na to, żeby ktoś obcy podejmował za nas decyzje i miał prawo do określania, co jest dla nas najlepsze. To złości nawet dzieci, a co dopiero dorosłych. Jednak nie wszystko, co dotyczy głównego nurtu narzucanego całym społecznościom jest z gruntu złe i musi nam zaszkodzić.
Groźnie robi się wtedy, gdy czujemy, jak ktoś przejmuje kontrolę nad naszym życiem, nad prawie każdym jego aspektem, i nie ma nawet sensownego wytłumaczenia dla tego zachowania. Przymykanie na to oczu, choć w środku mocno gniecie, na dłuższą metę jest kiepskim rozwiązaniem i kończy się frustracją.
Ale gdy chodzi o pierdoły, wytaczanie ciężkich dział jedynie po to, by komuś udowodnić własną niezłomność, to taki sobie interes, lepiej zbierać te siły, by walczyć o coś naprawdę istotnego, definiującego naszą osobowość. Czasem mądrzej przyjąć do wiadomości, że na świecie żyją bardzo różni ludzie i dopóki ich postawa nikomu krzywdy nie czyni, nie ma co się z nimi użerać, żeby dla zasady postawić na swoim.
Tym bardziej, że nie jesteśmy w stanie kontrolować wszystkiego. Niezależnie od wewnętrznej wiary, przekonań i podejmowanych kroków, nad pewnymi rzeczami nie możemy zapanować i buntowanie się przeciwko temu to trochę walka z wiatrakami, tracenie energii, która przydałaby się na innych obszarach, na które rzeczywiście ma się jakiś wpływ.
Mądrość tłumów
Kto płynie z prądem, nie zawsze jest ofiarą. W takim trybie wciąż można się rozwijać, widzieć dla siebie najlepsze rozwiązania. To bardziej kwestia tego, czy poszło się w tym kierunku dobrowolnie, czy pod naciskiem – są ludzie, którym proste, zwykłe życie zwyczajnie odpowiada i czują się nieszczęśliwi nie tyle przez brak niebywałych osiągnięć, ile przez wmawianie, że nie zdobyli się na coś oryginalnego, wbrew opinii publicznej.
Stawianie na bezpieczne opcje bywa wygodnickie i tchórzliwe, ale niekiedy to po prostu dojrzałość, która każe skorzystać z doświadczeń i mądrości poprzedników. Warto czasem poszukać harmonii zamiast buntu, bo to może się okazać bardziej twórcze, nie mówiąc już o tym, że pomaga otworzyć się na innych, zrozumieć, dlaczego myślą tak, a nie inaczej, spojrzeć na całą sytuację z dystansem. Kto wie, może tym razem to oni mają rację?
11 komentarzy
dziewczynkom od małego wmawia się że powinny być grzeczne – czyli z prądem …
pozdrawiam asia
…czy posypując solą ból…
Szare tło, szare życie, wygodnictwo , lenistwo… Nie lubię nudnych szarych leni…
Całe życie pod prąd
Pod prąd! Co nam po akceptacji innych jesli żyjemy wbrew sobie…
Pod prąd… choć bywa ciężko
A ja mówię w stronę słońca…
Każdy medal ma dwie strony i żeby ktoś mógł płynąć pod prąd, to ktoś musi być masą. Jak wszyscy będą pod prąd i staną się większością to de facto będą masą, bo z definicji pod prąd jest mniejszością. Natura tak to urządziła, że potrzebni są i jedni i drudzy we właściwych proporcjach – większość i mniejszość. Jeśli którejś ze stron zabraknie to równowaga zostaje zachwiana i nie ma nikogo. Czarne owce są potrzebne, odgrywają ważną rolę w życiu stada, ale zawsze będzie ich mniej. Gdyby czarnych było więcej, a białych mniej to mówiłoby się „biała owca rodziny”.
Nieważne czy pod prąd czy z prądem, ważne by zgodnie z własnymi wartościami i samym sobą
Tez pod prad… Nie mam dzieci z wyboru, nie bralam slubu koscielnego, tylko taki z 2 swiadkami. W ponad 80% ludzi, ktorych znam wlasnie zyja wedlug jakiegos kulturowego schematu. Gdybym miala zrobic jak inni chca, byloby to bardzo wbrew sobie samej… Ale i tak zawsze przejmowalam sie opinia innych. wiec ciesze sie, ze pewne rzeczy i tak robie po swojemu. Inaczej bym sie zameczyla.
Dobrze, ze kazdy jest inny. Gdyby kazda kobieta nie rodzila dzieci- nie byloby ludzi.
w zgodzie z wlasna wola