Zachować coś z dziecka – co to tak naprawdę znaczy?
Piotruś Pan mówił, że jak dorośniesz, to już nie ma odwrotu. Gubisz ciekawość, fantazję, stajesz się nudnym prykiem, który wszystko ocenia pod kątem praktyczności i śmiesznych zasad. Dorosłość po prostu ogranicza. Zabiera coś niezwykle cennego, jeśli się jednak postarasz, możesz swoje wewnętrzne dziecko uratować.
Po co? Choć dzieci dopiero dojrzewają i potrzebują dorosłych, są pełnowartościowymi ludźmi z bardzo szczególnym podejściem do świata. Dziecięce zachowania są zwykle dużo bardziej szczere od postępków dorosłych, którzy uczą się milczeć, dyplomatycznie kłamać, zagłuszać swoje prawdziwe potrzeby by robić to, co należy. Co jednak, gdy „dziecięcy” zamienia się w „dziecinny”?
Nieustający zachwyt nad światem
Dzieci interesuje absolutnie wszystko. Zadają miliardy pytań „a dlaczego?”, „a po co?”, „a skąd to?”, „a do czego to służy?”. Wszystko je dziwi i zachwyca. Zaskakują swoimi obserwacjami. Zdecydowanie więcej w nich optymizmu. Dorośli? Nie wpatrują się jak urzeczeni w mydlane bańki, nie piszczą z radości, bo zjedli loda z posypką, nie widzą niczego fascynującego we włochatej gąsienicy, omijają kałuże z błotem, a chmury to dla nich zwykłe chmury, a nie zamki, księżniczki, rycerze i smoki.
To, czego dorośli tak często zazdroszczą dzieciom, to właśnie fantazja, spontaniczność i radość z drobiazgów. Dziecko, jeśli nie jest zepsute, ucieszy się ze zwykłego lizaka albo czapki zrobionej z gazety. Będzie wąchać każdy kwiatek i zachwycać się kamykami. Wystarczy pójść z maluchem na spacer, a można się mocno zdziwić, jak wiele dostrzeże on w zwyczajnej z pozoru dróżce. Za to dorosłym przeważnie się już nie chce, nie widzą powodu do takiej ekscytacji, niecierpliwią się i wydaje się im, że widzieli już wszystko. Ale gdy wsłuchają się w swoje wewnętrzne dziecko, dochodzi do nich, że to guzik prawda, liznęli jedynie niewielki fragmencik otaczającego ich świata.
Dlaczego jednak tak rzadko to robią? W dużej mierze z powodu obowiązków. Dzieci żyją beztrosko, mają oczywiście swoje smutki, lecz nie spoczywa na ich głowie konieczność zapłacenia rachunków, zrobienia zakupów za ostatnie 50 złotych, załatwienie fachowca do pękniętej rury i tym podobnych. Wystarczy spojrzeć na dziecko, które musi wejść w rolę dorosłego, u niego też nie uświadczy się dziecięcej radości – dziewięciolatek z normalnego domu w Krakowie zachowuje się zupełnie inaczej niż jego rówieśnik w Aleppo, głodny, bez rodziców, obarczony jeszcze młodszym rodzeństwem.
Codzienność przytłacza, każe się skupić na zadaniach, a nie przyjemnościach, a że już trochę się żyje na tym świecie, to i trudno się nim tak bezgranicznie zachwycać. Zbyt wiele widziało się krzywdy, cierpienia, podłości, wielokrotnie było się świadkiem tego, jak dobro przegrywa ze złem, co to zmieni, że się przez cały wieczór posłucha kumkania żab? Cynizm to skuteczna tarcza obronna.
Dorosłym nie wypada
Ale i sami pozbywamy się tych resztek dziecięcej niewinności i ciekawości. Pewnie, że obowiązki zajmują mnóstwo czasu i kto by nie chciał sobie popatrzeć jak trawa rośnie, jednak trudno się oddać błogiemu lenistwu, gdy trzeba wstać o szóstej, iść do pracy, ugotować obiad, przypilnować odrabiania lekcji, ogarnąć domowy bajzel… łatwo mówić o odkrywaniu siebie i cieszeniu się chwilą. Pytanie tylko, czy gdyby, od czasu do czasu, zamiast pucować łazienkę wyszło się na spacer albo zorganizowało rodzinną bitwę na poduszki, to dom by się zawalił, rodzina się pochorowała, a jakiś urząd wlepił karę? Część ograniczeń narzucamy sobie dobrowolnie.
Jest bowiem takie założenie, że dojrzałość to wyłącznie obowiązki, powaga, dyscyplina. Tymczasem efektem takiego podejścia jest nużąca rutyna, zabijająca doszczętnie dobre samopoczucie. Którą można by było łatwo przełamać, pozwalając sobie na odrobinę dziecinności. Zatrzymując się na pięć minut, żeby czegoś posłuchać, powąchać, dotknąć, doświadczyć nowego. Dzieciom przychodzi to z łatwością, dzięki temu się uczą i rozwijają. A dorośli przecież nie muszą zakończyć edukacji wraz z osiągnięciem pełnoletności.
Lecz taka edukacja bywa u dorosłych potępiana, każdy wiek ma w końcu swoje prawa. Mamy wyraźny podział na zachowania „dziecinne” i „dojrzałe”. Te pierwsze uchodzą zwykle za nieodpowiedzialne, śmieszne, bez sensu. Dorosły facet bawiący się samochodzikami wydaje się irytujący, choć właściwie dlaczego? Dopóki nie robi tego kosztem pracy, to chyba żadna zbrodnia, w czym to gorsze od „dorosłego” siedzenia przed telewizorem? A jednak pewnych rzeczy dorosłym robić nie wypada, dorośli tak się nie zachowują. Dlatego często chciałoby się zrobić coś głupiego, ale wewnętrzna blokada nie pozwala. Iść do pracy, podśpiewywać sobie cicho pod nosem i stawiać kroki tak, by nie nadepnąć na linię? Od razu pomyślą, że świruska. Choć właśnie dzięki temu weszłoby się do biura w o wiele lepszym nastroju.
Powolna śmierć mózgu
Dzieci mniej się przejmują, przynajmniej do czasu, gdy nie zostaną zainfekowane licznymi „tego nie wolno”. Są odważne w wygłaszaniu swoich sądów, nie boją się własnych pomysłów, nie widzą tylu ograniczeń co dorośli, dostrzegają raczej możliwości. Są niezwykle kreatywne i jeśli da się im wolną rękę… cóż, każdy rodzic ma na ten temat coś ciekawego do powiedzenia.
Od dziecięcej pomysłowości włosy nieraz jeżą się na głowie, nie zmienia to jednak faktu, że maluchy kochają doświadczenia, ciągle się zastanawiają, co by było gdyby zrobiły tak i tak. A w zasadzie to nie zastanawiają się, a próbują tego dokonać. Oczywiście, rozwaga rodziców jest tu niezbędna, bo pomaga uchronić przed tragedią, ale dorośli sporo by zyskali, gdyby czasami poszli na żywioł wzorem małych dzieci, przestali myśleć szablonowo, zechcieli po prostu zaspokoić swoją ciekawość. Bo ta ciekawość naprawdę się przydaje.
George Land przebadał w latach 60-tych około 1600 dzieci w wieku 3-5 lat. Aż 98 procent tych maluchów wykazało się wysoką kreatywnością, ale gdy przebadano je ponownie po pięciu latach, wysoki wynik osiągnęło już tylko 30 procent. Kiedy uczestnicy eksperymentu ukończyli 30 lat, liczba kreatywnych geniuszy w ich grupie spadła do zaledwie 2 procent! Dorosłość dosłownie zabija pomysłowość.
Kreatywność ogranicza szkolna edukacja, coraz liczniejsze nakazy i zakazy, pouczenia, by zanadto nie wychylać się z tłumu. No i jako dorośli strasznie boimy się porażki i kompromitacji. Pięciolatek ma prawo nie wiedzieć, jakim cudem samolot, taki wielki i ciężki, nie spada z nieba na ziemię. Ktoś dorosły tak niepoważnych pytań zadawać już nie może, choć tak naprawdę, ile osób umie fachowo wytłumaczyć, co dokładnie utrzymuje samolot w powietrzu? Dorosły nie powinien pytać nawet o rzeczy skomplikowane, bo gdy przyzna, że się na czymś nie zna, zawsze znajdzie się loża szyderców chętna wytknąć głupka palcami. Dorosły ma wiedzieć i już, a luki w wiedzy musi uzupełnić samodzielnie, najlepiej tak, by nikt nie zauważył. Niestety, postępując w ten sposób, niejako „zamrażamy” swój mózg, zamiast po dziecięcemu go trenować nowymi wyzwaniami.
Otwarci na świat
Dzieci nie tylko nie boją się pytać, równie odważnie mówią o swoich uczuciach, czegokolwiek one nie dotyczą. Bywają aż nazbyt bezpośrednie, więc uczy się je trzymania języka za zębami. Często do tego stopnia, że w dorosłym życiu mają problem z mówieniem ważnych rzeczy. Z tego powodu dorosłych uczy się na powrót dziecięcej otwartości – nie musisz mówić za każdym razem tego co myślisz, ale nie ukrywaj zawsze smutku, radości, tego, że ktoś cię zranił albo że na kimś ci zależy.
Dzięki tej otwartości dzieci o wiele łatwiej nawiązują nowe znajomości. Bywa to niebezpieczne, bo idzie za tym łatwowierność i naiwność, z drugiej strony jednak, maluchom obce są przeróżne uprzedzenia. Dziecka raczej nie obchodzi, że ktoś ma ciemny kolor skóry albo nietypowe zwyczaje, to dopiero dorośli zaszczepiają im strach przed obcym i innym, tak że każda nowość budzi bardziej niepokój niż zaciekawienie.
Poznawanie pewnych wzorców i norm kulturowych to stała część dojrzewania, dorośli lubią w coś wierzyć, mieć poglądy, cenią sobie stałość. I to też jest dobre, lecz przydałoby się czasem wrócić do czasów dziecięcych i spróbować spojrzeć na nowości przychylniejszym okiem, bez oceniania po pozorach i bazowania na stereotypach. Choćby po to, by wyrugować ze swojego otoczenia zbędną nienawiść.
Gdy dziecko nie dorasta
Pielęgnowanie w sobie pewnych dziecięcych cech przynosi wyraźne korzyści – to kreatywność w pracy, bardziej przyjazne relacje z ludźmi, większe zadowolenie z życia. Co jednak się dzieje, gdy ktoś w ogóle nie chce dorosnąć? To już w żadnym razie nie jest urocze. No, może na początku.
Niedojrzali dorośli często zachwycają, bo prezentują wiele z tych cech wymienionych powyżej, z dorosłym zabarwieniem – są brawurowi, nieprzewidywalni, potrafią się bawić, zaskakują swoim niestandardowym spojrzeniem na rzeczywistość. Randki z nimi to prawdziwa przygoda, imprezy pamięta się latami. Ale do czasu. Na dłuższą metę są to ludzie nie do zniesienia. Najczęściej mówi się tu o mężczyznach i syndromie Piotrusia Pana, ale i wśród kobiet nie brakuje księżniczek z mentalnością dziewczynki.
Dorosłe dziecko nie umie żyć bez rodziców albo pasożytuje na współmałżonku, trzeba go wyręczać w podstawowych czynnościach jak robienie śniadania czy ścielenie łóżka. Niechętnie podejmuje ważne decyzje, nie dba o kwestie finansowe i bez mrugnięcia okiem przepuści ostatnią kasę na imprezę zamiast zapłacić zaległe rachunki. Kompletnie nie dba o jakiekolwiek normy społeczne i uważa, że nasikanie komuś do szklanki piwa to dowcip stulecia.
Jest zdziecinniały, a w zasadzie to zachowuje się jak rozpuszczony bachor – tupie nogami, gdy coś mu się nie podoba, bywa chamski i bezczelny, nie dotrzymuje słowa i uważa, że wszyscy mają mu usługiwać. Wyrzucić śmieci, pozmywać naczynia, odebrać list na poczcie, przygotować dokumenty do banku? Bez jaj, to zajęcia dla frajerów i nudziarzy, on ma ciekawsze rzeczy na głowie, jest przecież taki nietuzinkowy! Każda praca jest dla niego nudna albo poniżej aspiracji, a jeśli nie może się spełnić zawodowo w tym, co lubi, to oczywiście wina świata, nigdy jego samego.
Związki z dorosłymi dziećmi są straszne. Łatwo się w nich zakochać, bo zdziecinniały dorosły, z tą swoją odmiennością, zdaje się niezwykle pociągający. Im dłużej jednak trwa znajomość, tym bardziej staje się jasne, że nie jest to człowiek, na którego można liczyć. Nie będzie oparciem, nie zdobędzie się na bezinteresowną pomoc, nie przedłoży czyjegoś dobra ponad swoje. Nie będzie prawdziwym partnerem. Jest męczącym dzieciorem, którego należy niańczyć.
Odpowiedzialność nie musi być smutna
I tu dochodzimy do sedna. „Mieć w sobie coś z dziecka” nie znaczy być dzieckiem w ciele dorosłego. Dojrzały człowiek to taki osobnik, który umie sam o siebie zadbać, nie trzeba się nim ciągle opiekować. Jasne, można mu pomóc, bo każdy przeżywa w swoim życiu dramaty, ale tak ogólnie, jest on w stanie samodzielnie ogarnąć swoje życie. I na dodatek potrafi się zaopiekować innymi: własnym potomstwem, zniedołężniałymi rodzicami, przyjaciółmi w potrzebie. Po prostu do swojej dojrzałości dokłada jeszcze nieco szaleństwa – wie, że jest pora na wygłupy, i pora na poważne sprawy. A wtedy jego dziecinne wyskoki wydają się naprawdę sympatyczne.
Wygłupy są wręcz wskazane, bo bawiąc się jak dziecko pozbywamy się wielu smutków, stresu i złości. Gdy dorośli biorą życie zbyt serio, nie pozwalając sobie na rozluźnienie gorsetu choćby na chwilę „bo nie uchodzi”, częściej stają się zgorzkniali, przesadnie krytyczni wobec innych, szybciej podupadają na zdrowiu. Zapominają, czym jest radość.
W pewnym amerykańskim mieście przeprowadzono eksperyment – na chodniku narysowano kredą klasy, w ciągu 10 godzin setka osób skoczyła, tysiąc przeszło obojętnie. Zgadnijcie, którzy mieli uśmiech na twarzy.
5 komentarzy
Zachować w sobie cząstkę dziecka – to fantastyczna sprawa 🙂
No właśnie, są dzieci i dzieci, więc lepiej zachować w sobie cząstkę dziecka otwartego, ciekawskiego, sympatycznego, niż „rozpuszczonego, leniwego bachora” 😉
Zatrzymać w sobie cząstkę dziecka. Łatwo powiedzieć. Czasami życie szybko każe nam dorosnąć…
Sympatyczny ten amerykański eksperyment.
Warto mieć w sobie trochę tej dziecinnej radości i umiejętności cieszenia się z drobiazgów.
Świetny artykuł. Ja nigdy nie pozwolę bym się stała takim nudnym jak flaki z olejem dorosłym, który nie wie co to zabawa, w w pracy żyje kłamstwem, nie umie wyrazac uczuć i liczy się dla niego głównie pieniądz. Z przyjemnością będę patrzyła na miny gapiacych się na mnie nurów, kiedy w parku dla relaksu będę sobie puszczać bańki mydlane liżac loda że strzelajacymi kuleczkami:))