Zamartwianie się to domena kobiet…Jak z tym skończyć?
Martwimy się o wszystko – o zdrowie, pracę, dzieci, rodziców, o przyszłość, kataklizmy, wojny. Snujemy czarne scenariusze, wypisujemy w głowie negatywne wizje, obawiamy się niekorzystnego obrotu spraw, zastanawiamy się, co zrobimy, jeśli coś pójdzie nie po naszej myśli. I w ten sposób nie tylko marnujemy wielkie pokłady energii na myślenie o czymś, co się nigdy nie wydarzy, ale również bardzo negatywnie wpływamy na stan naszego zdrowia. Czynimy wręcz spustoszenie w naszych ciałach! Warto zerwać z destrukcyjnym nałogiem!
Kiedy martwienie się jest pomocne?
Zamartwianie się może być korzystne – pobudza do działania i rozwiązuje problemy.
Niestety staje się problemem, jeśli pochłania zbyt dużo czasu i energii. Jest złudnym sposobem na redukcję stresu i trzymanie życia pod kontrolą – sprawia, że gorzej śpimy, a w dzień jesteśmy spięci i nerwowi.
Kiedy zamartwianie się jest groźne? Powinna nam się zapalić czerwona lampka, jeśli martwimy się ciągle o coś, co powiedzmy sobie szczerze, ma niewielką szansę, że się wydarzy. Bezlitosne wątpliwości i obawy paraliżują, przechodzą w formę przewlekłego znęcania się nad sobą, która staje się pewnym nawykiem mentalnym, przeszkadzającym w codziennym życiu.
Takie zamartwianie się wysysa energię życiową, podwyższa poziom lęku, obniża poziom życia oraz odbiera zdrowie.
Dlaczego tak trudno przestać się martwić?
„Zawodowi” zamartwiacze mają problem z zerwaniem z negatywnym nałogiem myślowym, bo żyją w przekonaniu, że jest on dla nich korzystny. To bardzo niebezpieczne. Czują, że w ten sposób trzymają rękę na pulsie, są przygotowani na najgorsze i w źle pojęty sposób odpowiedzialni.
Tymczasem wierzenie, że zamartwianie się pomaga uniknąć złych rzeczy i zapobiega najgorszemu tak naprawdę nie pozwala przygotować się na niekorzystny obrót sprawy, a przy tym usypia naszą czujność i sprawia, że bardzo trudno zawalczyć o lepszy standard życia.
„A co jeśli…” Czyli przeklęte nawyki myśleniowe
Dlaczego niektórzy martwią się o to, „co jeśli” i nie są w stanie uciec od snucia czarnych wizji, a inni martwią się dopiero wtedy, kiedy coś się wydarzy? Skąd tendencja do zamartwiania się „na zapas”?
Robert L. Leahy, PhD z Uniwerystetu Yale wskazuje, że skłonność do zamartwiania się jest wpisana w naszej geny, ale nie tylko. Znaczenia mają również wydarzenia z przeszłości, na przykład pochodzenie z rozwiedzionych domów. Wychowywanie się w „rozbitej” rodzinie sprawia, że jesteśmy o 70% bardziej narażeni na zespół lęku uogólnionego, który charakteryzuje się przewlekłym napięciem i troską o jutro.
Problemem jest również wychowywanie się w nadopiekuńczych domach, a zwłaszcza w takich, w których rodzice są niespójni. Dzieci wychowywane przez rodziców nieprzewidywalnych, niedostępnych uczuciowo, oszczędnie okazujących uczucia mają w dorosłym życiu tendencję do zamartwiania się.
3 komentarze
Zawsze martwiłam się o wszystko, od dzieciństwa miałam z tym problem
Dopiero po 30-stce udało mi się jakoś zapanować na tym wszystkim….Dobrze, bo chyba bym zwariowała
Bardzo wartościowy wpis, tym bardziej, że się o tym nie mówi
Dzięki 🙂