„Złe serce” Leisa Rayven – dobra lektura na zimowy wieczór
„Złamane serce wcale nie uczy odporności. Uczy nas za to chronić swoją kruchość. Uczy nas strachu przed miłością. Podkreślając grubą czerwoną linią nasze błędy i porażki, drwi z naszej rozpaczy. Kiedy kończą mi się łzy, osuwam się na najbliższą ławkę i próbuję wziąć się w garść. W piersi czuję głęboki, wściekły ból i zastanawiam się, jak długo będę musiała z nim żyć”.
„Złe serce” to ostatnia część trylogii bestsellerowych powieści Leisy Rayven. Jeśli nie czytaliście poprzednich, bez obaw, każda historia jest na tyle niezależna, że można po nią sięgnąć w dowolnym momencie, nie zachowując chronologii. Jeśli natomiast chcecie zacząć lekturę od początku, zachęcam do przeczytania recenzji dwóch pozostałych książek – Zły Romeo i Zła Julia.
W „Złym sercu” poznajemy bliżej Elisę Holt, która jest siostrą Ethana. W poprzednich książkach serii Elisa była postacią drugoplanową, w „Złym sercu” autorka czyni ją główną bohaterką. To bardzo ciekawy zabieg pozwalający na piękne połączenie historii opisanych w każdej z części. Jednocześnie daje szansę czytelnikom, by każdą z powieści czytać niezależnie.
Elisa to młoda, 25-letnia ambitna kobieta, realizująca się zawodowo jako inspicjentka. Ma poukładane życie, wydaje się szczęśliwa…
Pewnego dnia los stawia na jej drodze gwiazdę Hollywood – Liama Quinna, z którym przed laty połączył ją gorący romans. Bardzo szybko odżywają dawne emocje… Okazuje się jednak, że teraz mężczyzna jest zaręczony i planuje ślub z niezwykłą pięknością, z którą Elisa, wbrew sobie, szybko zaprzyjaźnia się. Mimo że serce co chwilę fika koziołki, a ona sama nie może opanować reakcji ciała na widok dawnego ukochanego, Elisa postanawiam trzymać się sztywno swoich zasad i zachowuje pełen profesjonalizm w kontaktach z człowiekiem, który działa na nią jak nikt inny.
Wydawać by się mogło mamy wstęp do typowego, banalnego romansu i że „Złe serce” to lekka i przyjemna lektura, po której nie można się zbyt dużo spodziewać. Nieoczekiwanie jednak powieść wciąga i jest zdecydowanie przyjemniejsza w lekturze niż pierwsza część serii, między innymi za sprawą humoru, zabawnych scen, które przeplatane są potężną dawką erotyki, co w konsekwencji daje przyjemną kombinację dla kobiet lubiących tego typu literaturę.
Na kartkach powieści „Złego serca” widać, że autorka dojrzewa i zaskakuje swojego czytelnika coraz bardziej. Z drugiej strony nadal męczą infantylne zagrania głównych bohaterów i momentami nuży akcja. W ogólnym rozrachunku jest jednak całkiem dobrze.
Przy „Złym sercu” można odpocząć. Nie jest to ambitne arcydzieło, język Rayven jest prosty, a fabuła chwilami przewidywalna, jednak nie zmienia to faktu, że książka może się podobać zwłaszcza po trudnym, pełnym wyzwań dniu.
„Miłość to kawał drania. Ma w nosie nasze plany. Nigdy nie przychodzi w wygodnym momencie. Zjawia się nieproszona i każe ci czuć, czy ci się to podoba czy nie. I nawet kiedy wiesz, że powinnaś przestać kogoś kochać, dalej cię trzyma”.
Jeśli jesteście fankami „New Adult”, to „Złe serce” to lektura obowiązkowa! Możecie właśnie od niej rozpocząć czytanie serii, sprawiając, czy poczujecie sympatię do Leisy Rayven. Albo pojawi się chemia, albo nie…Warto sprawdzić!
4 komentarze
Czasami takie szczegóły jak infantylni bohaterowie, sztuczne dialogi czy rozdmuchana psychologia potrafią zniechęcić do książki, ale każdy musi sam zdecydować 🙂
myślę że bohaterka nie była wcale taka poukładana…czegoś jej musiało brakować w życiu
Lubię new adult 🙂
Ja właśnie teraz , kiedy bardzo bardzo tęskne za wiosną, potrzebuje włąśnie takich książek. Niewymagających, lekkich ,ale ciekawych. Zapiszę sobie.
Serdeczności