Główne menu

Związki na odległość – czy mają sens?

Miłość nie wybiera. Nie zawsze strzała Amora trafi w sąsiadów z bloku. Czasami za swoją miłością trzeba się sporo nachodzić, i to dosłownie. Bo para spotkała się w pociągu relacji Szczecin-Rzeszów, bo zaiskrzyło na zagranicznych wakacjach, bo nagle tak się ułożyło, że jedna z połówek musi przenieść się na drugi koniec świata. Jaki by nie był ten scenariusz, zakochanych dzielą setki kilometrów. Co robić? Zapomnieć, wszak to z góry skazane na porażkę? A może walczyć, bo miłość nie zna żadnych barier?

Związki na odległość bez wątpienia są ogromnym wyzwaniem dla kochających się ludzi. Najprościej byłoby po prostu uwić gniazdko wspólnie, w demokratycznie wybranym miejscu, ale nie zawsze da się to zrobić. A może po prostu brakuje do tego odpowiedniej motywacji?

To nie takie trudne?

Tak w teorii, dzisiaj związek na odległość nie jest równie uciążliwy jak jeszcze dwie dekady temu. Są telefony komórkowe, można do siebie dzwonić i sms-ować na okrągło, jak tylko poczuje się przypływ tęsknoty. No i przede wszystkim jest internet, prawdziwe wybawienie dla rozdzielonych gołąbków – dzięki niemu można godzinami przesiadywać na komunikatorach, pisać tęskne e-maile na 10 tysięcy znaków, i to za darmo. Są nawet kamerki, mamy więc do kompletu kontakt głosowy i wzrokowy. W dodatku bardzo intymny, bo cyberseks to już nie zabawa dla dewiantów, ale standard dla par, które większość wspólnego czasu spędzają na łączach. Mówiąc krótko, jest tęsknota, ale nie przesadzajmy, nie jest tak fatalnie. Nasi dziadkowie w podobnej sytuacji nie mieli choćby połowy takich udogodnień.

Oczywiście, trudności w dalszym ciągu są, niemniej jednak z pomocą technologii można prowadzić całkiem satysfakcjonujące pożycie. Pewnie nie wszyscy podzielą to zdanie, ale znajdziemy też ludzi, którzy taki układ bardzo sobie cenią. Nie wszystkie pary muszą przecież pić sobie z dzióbków i robić wszystko wspólnie. W czasach, gdy jesteśmy tak zaaferowani sobą i swoimi potrzebami, pełne zaangażowanie i tradycyjnie pojmowany związek mogą się wydawać trochę ograniczające, a tu proszę, mamy kogoś, ale w umiarkowanym wymiarze.

Jest z kim pogaworzyć wieczorem i jest z kim umówić się na pikantny weekend, lecz bez całej tej smętnej, szarej rzeczywistości, która zabija namiętność i zwyczajnie męczy. Do podtrzymania więzi wystarczy kilka ciepłych sms-ów o poranku, telefonik w porze lunchu, od czasu do czasu jakaś miła niespodzianka, no przemęczenia nie ma. Trochę jak mieć ciastko i zjeść ciastko. Co jednak, gdy podejście do miłości jest mniej nowoczesne?

 

Daleko, tak daleko

Są odległości i odległości. Dojazd z Legnicy do Wrocławia to nie jest jakiś kosmiczny wyczyn, jak się człowiek uprze, to spędzi z ukochaną osobą nawet kilka dni w tygodniu. Ale gdy z Legnicy trzeba będzie dojechać do Suwałk… Albo jeszcze dalej, do Włoch, Portugalii, Grecji? Ktoś powie – są przecież samoloty, można w trzy, cztery godziny dolecieć na drugi koniec Europy. Prawda, ale to się sprawdzi, gdy ktoś mieszka w Warszawie, a drugi ktoś w Barcelonie, z Łomży do Coimbry już tak łatwo nie będzie. A jak facet dostał pracę w Argentynie, a dziewczyna robi stypendium w Hong Kongu? Co innego, gdy trzeba dotrzeć z Polski do Francji, a co innego, gdy druga połówka siedzi w Sydney czy innym Chicago. Nie ma się co czarować, że rozdzielona oceanem para będzie wpadać sobie w ramiona z dużą częstotliwością.

Na tym nie koniec zmartwień. Żyjąc daleko od siebie, para widuje się rzadko i jakby tego było mało, to wspólny czas kradną wielogodzinne dojazdy. Nie jest tak, że ma się cały weekend dla siebie. Ma się tylko jego część, bo pół jednej doby spędza się w samolocie, pociągu, aucie. Wypadł jeden dzień wolnego? Jak się mieszka w jednym mieście, łatwo wspólnie zorganizować czas, ale gdy wybranek serca jest tysiąc kilometrów stąd, czasami nie ma nawet sensu się umawiać.

Jest jeszcze jeden czynnik, którego nie można bagatelizować. To finanse. Wyobraźcie sobie teraz dwójkę studentów, którzy zwykle nie opływają w dostatki, że muszą wysupływać ze skromnych funduszy niemałe środki na bilety czy paliwo. I czasami z powodu tych niedostatków muszą w ogóle zrezygnować ze spotkania. Nawet gdy normalnie się pracuje, kilkaset złotych miesięcznie na podróże to nie w kij dmuchał, więc może i miłość nie zna granic, ale geografia nie pozostawia złudzeń – im dalej mieszka twoja miłość, tym więcej będzie cię to kosztować. Czasu, wysiłku, pieniędzy.

300 procent normy

Czy ten wysiłek się opłaca? Nierzadko tak. I to z nawiązką. W związku na odległość trzeba się bardziej starać, a dzięki temu czas spędzany razem rzeczywiście jest „razem”. Gdy para ze sobą mieszka, po kilkunastu miesiącach trochę się już sobą nudzi, intymność powszednieje i kończy się na tym, że wolne chwile każde spędza na własnych sprawach. Im spotkania są rzadsze, tym bardziej szanuje się czas. „Dystansowcy” wyciskają dane im godziny do maksimum, żeby nie uronić ani jednej cennej sekundy. Dlatego dość często się zdarza, że w związku na odległość ludzie spędzają wspólnie ze sobą więcej czasu niż ma to miejsce w tradycyjnych układach. Taki paradoks. Odległość po prostu uczy doceniać pojedyncze chwile we dwoje.

Widząc się tylko od czasu do czasu, łatwiej też utrzymać przyjemną fazę zakochania. Zauroczenie nie mija tak szybko, bo druga osoba nie ma kiedy się opatrzyć. Jest się ciągle na etapie randek, tęsknota podsyca radość ze spotkania, jest więcej chęci, by kolejny wieczór zamienić w zmysłową przygodę. Nie ma bezmyślnego zalegania przed telewizorem w rozczłapanych kapciochach. Ale do czasu. Przyjdzie bowiem wreszcie taki moment, gdy ekscytację zastąpi rozdrażnienie. Co z tego, że dzisiaj bosko, skoro jutro znowu trzeba się rozstać, a następne spotkanie nie wiadomo kiedy? Świadomość, że po długim wyczekiwaniu ma się dla siebie zaledwie 48 godzin, dobija. Niedosyt rośnie, pojawia się gniew, pretensje, wymówki.

Złość podsyca również przykre poczucie pustki w kryzysowych momentach. Bagno w pracy, człowiek szuka pocieszenia, a ukochane ramiona kilometry stąd. Nawet gdyby się od razu wsiadło w samolot, to i tak minie wiele godzin, nim się w te ramiona wpadnie. Wychodzi więc, że 90 procent swoich życiowych problemów i rozterek rozwiązuje się solo, ewentualnie z pomocą przyjaciół. Jasne, można o swoich sprawach dyskutować przez telefon godzinami, ale to zwyczajnie za mało. Potrzebne jest działanie, a tego, póki co, nie da się załatwić zdalnie.

Niebezpieczeństwa czyhają

Technologia nie rozwiąże też palącego problemu seksu. Można sobie opowiadać największe sprośności i robić najbardziej wyuzdane show przed kamerką, koniec końców nie może się to w ogóle równać z prawdziwym zbliżeniem. Tak samo jak najczulsze słówka i całusy do ekranu nie zastąpią przytulania. Człowiek może głaskać laptopa, aż zedrze opuszki, ale to nigdy nie będzie nawet namiastką realnego dotyku człowieka.

Co z kolei niebezpiecznie prowokuje do zdrady. Bo miłość miłością, ale ludzie są tylko ludźmi. Notoryczna samotność to większe narażenie na erotyczne pokusy. Kolejny samotny wieczór, wyjście do klubu, jakiś niewinny flirt, a później pobudka obok kogoś zupełnie obcego, z kacem i wyrzutami sumienia. Oczywiście, można powiedzieć, że kto kocha, nie zdradza. Ale znajdźcie człowieka, co nigdy w życiu nie zrobił niczego totalnie głupiego.

Do zdrady może zresztą w ogóle nie dojść, a i tak będzie ona zatruwać związek na odległość. Ciągle jest ten strach, że partner, bez czujnego oka nad sobą, nie oprze się pokusie, a pod tym względem lubimy wymyślać najgorsze scenariusze. Jego sąsiadka to pewnie kopia Adriany Limy, jej sąsiad to z kolei jakiś czaruś hodujący słodkie psiaczki. W wolne wieczory ci durni koledzy pewnie wyciągają go do klubu go-go, a ona pewnie godzi się na to, by jakiś barczysty brunecik postawił drinka i diabli wiedzą, jak się zechce za to mu odwdzięczyć. Jak ktoś kocha czarnowidztwo, popadnie od tych rozmyślań w paranoję, choć przyznać trzeba, że z takim nastawieniem to i w normalnym związku mogłoby być ciężko z zaufaniem.

Z kim ja jestem?

Związek na odległość sprawia, że tak naprawdę niewiele wiemy o tym drugim człowieku. Nie widać, jak zachowuje się z nożem na gardle i w trakcie prozaicznych, codziennych sytuacji, bo sporadyczne randki to szansa na poznanie jedynie skrawka czyjejś osobowości. Ma to plusy, bo wzajemna fascynacja trwa dłużej, druga osoba jest wciąż owiana mgiełką tajemnicy, a to podnieca. Są jednak i minusy. Skoro nie wiadomo, jak jest, to sobie można dopowiedzieć własne zakończenie: on pewnie by zareagował tak, zrobił to, powiedział tamto. I tak się ta wizja nakręca i utrwala, aż przychodzi moment konfrontacji i klops, w realu wygląda to zupełnie inaczej. Związek na odległość to jedynie zapowiedź, wiele obiecuje, kusi perspektywami, buduje świetlaną przyszłość, ale te deklaracje nie zawsze mają potem przełożenie na rzeczywistość.

Podobna pułapka może się pojawić także wtedy, gdy faza oddalenia następuje po jakimś czasie, gdy para teoretycznie doskonale zdążyła się już poznać. Nie da się bowiem uciec od wpływu otoczenia. Ktoś, kto wyjechał z małego miasteczka do zagranicznej metropolii albo z wielkiego miasta trafił do spokojnej wioseczki, zwykle jakoś tam zmienia swoje dotychczasowe postrzeganie świata. Nawet nie to, że na gorsze, po prostu zaczyna wyznawać nieco inny światopogląd, rewidując na przykład swoje podejście do szybkiego posiadania dzieci. I nagle wchodzi, że kocha się kogoś zupełnie innego.

Jak przetrwać rozłąkę?

Na dłuższą metę związek na odległość jest w sumie takim dość dziwacznym statusem, bo niby ma się kogoś, ale się go nie ma. Tym bardziej, że podobnie jak u stacjonarnych par, tak i tutaj z czasem zapał gaśnie. Na początku ma się ten naturalny entuzjazm, nie ma dystansu, którego nie dałoby się pokonać z uśmiechem na ustach, dla miłości można przejść siedem mórz i siedem gór. Aż pojawia się zwątpienie. Moment, w którym mówi się „dość”. Dość spędzania połowy życia w podróży, wycierania się po lotniskach i sypiania w pociągach. Na myśl o szykowaniu się do kolejnego wyjazdu zaczyna się zgrzytać zębami. Spotkania stają się obowiązkiem, i to wyjątkowo przykrym.

Częste podróże potrafią też ograniczać normalną, codzienną aktywność. Przecież gdyby nie te dojazdy, można by było zacząć studia podyplomowe, pójść na trening, zrobić weekendowe kursy, wreszcie, wyspać się jak należy, zamiast w wolną sobotę gnać autem przez prerię. Jest poczucie, że dla chwili przyjemności poświęca się cokolwiek za wiele.

Z drugiej strony, gdy związek jest już „zasiedziały” i spogląda się na siebie wilkiem, zwiększenie dystansu może być pewnym ratunkiem. Albo przynajmniej da odpowiedź, czy to rzeczywiście ta właściwa osoba. Rozstanie to chwila oddechu, już nie ma tego przemęczenia własną obecnością, partner znowu jest odległy, do zdobycia, patrzy się na niego przychylniejszym wzrokiem. Lub przeciwnie, oddalenie udowadnia, że tej drugiej połówki niespecjalnie brakuje, to w sumie żadna połówka, raczej balast. Wszystko się do tej pory trzymało tylko z przyzwyczajenia i lenistwa, teraz, dzięki nowej perspektywie, wiadomo przynajmniej, w którą stronę trzeba pójść.

Wspólna wizja

W opowieściach osób, które w geograficznym dystansie nie widzą przeszkody dla uczuć, bo w ich przypadku to zdało egzamin, najczęściej słyszy się znamienne zakończenie „jest wspaniale, teraz mieszkamy razem”. Czyli po okresie tułaczki jedna ze stron zdecydowała się na przeprowadzkę i to uratowało miłość, bez tego chyba by nie było happy endu. Tkwienie przez lata w swoich oddzielnych światach brzmi jak przepis na śmierć wielkiego uczucia, bo jak ono ma przetrwać, jeżeli niczym się go nie karmi? Jak tu budować więź? Standardowy związek zawsze jakoś tam się rozwija, inaczej jest niesatysfakcjonujący, przynajmniej dla jednej ze stron. Najpierw są tylko randki, potem poważniejsze zaangażowanie, wspólne mieszkanie, w końcu ślub. Związek na odległość w zasadzie nie daje żadnego przejścia na nowy etap. No bo co można zmienić? Dłużej gadać przez skype’a? Jest tylko stagnacja i właśnie ten brak postępu prowokuje niewesołe myśli, że może to strata czasu.

Związki na odległość rozpadają się nie tyle przez samą odległość, co przez brak perspektyw. Układ przejściowy? Ok, da się wytrzymać. Wystarczy w miarę konkretny plan, jakiś punkt, do którego się dąży, w rodzaju: zamieszkamy razem po studiach. Albo: to tylko dwa lata rozłąki z powodu pracy. Człowiek wie, na czym stoi, ma się czym pocieszać w chwilach załamania, wytrzymuje, skoro do tej pory dawał radę, to i teraz nie da się pokonać słabościom. Ale gdy nie ma żadnych deklaracji, związek prowadzi donikąd. Bez wizji nagrody nadzieja słabnie i nie ma motywacji do dalszej pracy nad związkiem. Bo i co to za związek?

Najgorzej, gdy dochodzi się do ostatecznego argumentu – skoro on/ona tęskni, dlaczego się nie przeprowadzi? Albo dlaczego chociaż mnie usilnie do tego nie namawia? A może ten układ jest właśnie na rękę, bo ma się stałego partnera, ale i przyjemne, kawalerskie życie. Ideał. No chyba że para preferuje takie niezobowiązujące relacje, bez przywiązania i wspólnej przyszłości, wtedy ma to sens, choć i tak wygodniej byłoby mieć kogoś w innej dzielnicy, a nie innym mieście.

Dlaczego nie jesteśmy razem?

Oddalenie kochanków nie zawsze ma obiektywne przyczyny. Przeszkody nierzadko tworzymy sami, bo nie uśmiecha się nam wizja poświęcenia dla związku. Jasne, trudno oczekiwać, że ktoś całkowicie się wyrzeknie swojego dotychczasowego życia dla miłości. Tylko czy zawsze wejście w związek w nowym miejscu musi oznaczać tak dramatyczne konsekwencje? Bankowiec albo informatyk z Gdańska raczej bez problemu będzie mógł kontynuować zawodową karierę w Poznaniu czy Wrocławiu. Tak, zostawia się rodzinę i przyjaciół, ale czy nie było podobnie wtedy, gdy wyjeżdżało się na studia? Dlaczego nagle robi się z tego tak wielką ofiarę? Jeśli przeprowadzka, by być z ukochaną osobą, jest tak ogromnym wyrzeczeniem, to może nie odległość jest w tym związku największym problemem?

    29 komentarzy

  • Kamil

    6 lat…. i nadal trwa, z upadkami i wzlotami, z awanturami i chwilami szczęścia, z miłością i wywalaniem sobie garnków na głowie, wyrywane weekendy czasem wpadamy do siebie tylko na parę godz, święta i każda wolna chwila by tylko byc razem. jest światełko w tunelu by jednak zamieszkać razem, ale w wieku 40 lat za dużo jest do pozostawienia i jednak wiele trzeba poświęcić, trzeba to wszystko dobrze poukładać. Jeśli ma sie udać, nie ważne jak daleko jesteśmy od siebie tylko jak bardzo się kochamy. znam takich co mieszkają osiedle w osiedle i widują się rzadziej niż my. Jeśli coś nie ma sensu to nie warto tego zaczynać.

  • Ania

    Z własnego doświadczenia … Życie w związku na odległość … w pewnym momencie zaczyna sie zycie w dwóch rożnych światach , wszystko zaczyna sie rozjeżdżać ..nie ma szans żeby związek taki przetrwał

  • Gosia

    Nie wierze w trwalosc takich zwiazkow, na krótka mete tak ale na dluzej…? Nie.
    On tu , ona tam. Predzej czy pozniej on znajdzie sobie kogos tu a ona tam.
    Zwiazek to bliskosc, wspieranie sie, czy chociazby seks. Nie da sie wszystkiego sprowadzic do rozmowy przez telefon czy smsow. I nie wierze w malzenstwa ktore zyja na odleglosc . dla mnie oni zyja po prostu oddzielnie, kazde innym zyciem.

  • Agnieszka

    Przez chwile lub na początku oczywiście ale po dłuższej rozłące okazuje się że jesteśmy sobie obcy i żyjemy w innych światach

  • Gosia

    Jasne, że mają sens.. Prawdziwa miłość pokona wszystko – nawet kilometry

  • Slim Size Me

    Ja mam o takich związkach złe zdanie ze względu na własne doświadczenia. Byłam z człowiekiem ok. 4 lat i na koniec okazało się, że nie znałam go za dobrze. Mało tego wydaje mi się, że jak byśmy mieli możliwość częściej się widywać to nasz związek skończyłby się szybciej.

    • dorota

      No tak, myślę, że związek na odległość wymusza życie w dwóch światach, w sumie w pojedynkę…I chyba dlatego trudno się naprawdę poznać w tym układzie.

  • Zwykła Matka

    Wiem, że wiele par przetrwało taki związek, ja jednak znam siebie i wiem, że nie dałabym rady 🙂

  • Babownia

    Myślę, że to trudna sprawa. Tak jak napisałaś można sobie teraz rekompensować rozłąkę na wiele różnych sposobów, ale tak naprawdę dojrzałe związki to te, w których partnerzy znają się od podszewki. Kiedy żyjemy ” na odległość” nie zauważamy tych małych, dyskretnych zmian, które nastepują jednak w każdym człowieku. I może się okazać nagle, że ten ktoś po drugiej stronie stał sie innym człowiekiem. Łączy nas pożądanie, atrakcyjność spotkań po przerwie, ale nie ma przyjaźni …

  • kociolek-pysznosci

    Według mnie taki związek na dłuższą metę nie ma sensu. Dwoje kochających się ludzi staje się sobie zupełnie obcych po pewnym czasie. Nie wystarczą telefoniczne rozmowy, sms, czy internet. Potrzebna jest bliskość drugiej osoby, czego w związku na odległość nie można doświadczyć.

  • Mariola

    Nie! Moim zdaniem jesli jest miłość to znajdzie sie sposób by byc razem, by wyjechać razem, zamieszkać razem!

  • Magdalena

    Jest do zrobienia, ale czy warto? Znam taki związek, ale z ciągłym poczuciem niedosytu, straty. Nie wiem. Nie mam pojęcia. Jeśli to prawdziwa miłość to chyba warto. Ale najlepiej według mnie starać się tak wszystko poukładać, aby jednak być razem 🙂 Pozdrawiam.

  • mojamalakuchnia

    Uważam, że takie związki mają małe szanse na przetrwanie, niestety. Moje zawsze się nie udawały, ale mam nadzieję, że może inni mają trochę więcej szczęścia. Pozdrawiam ciepło!

  • Matka na Szczycie

    Mój związek na odległość bardzo szybko się skończył, nie każdy jest do tego dostosowany, ja na pewno nie.

  • L. B.

    Jak dla mnie pomimo technologii, połączeń komunikacyjnych miłość na odległość się nie spełnia, ostatecznie w moim mniemaniu i tak trzeba albo ze sobą zamieszkać albo jedna osoba musi przeprowadzić się bliżej, żeby to się udało. Takie związek też ma swoje plusy jakieś, nie ma tyle kłótni np., ale to męczące dla obu stron, chociaż nie mówię, żen ie warto się starać i walczyć o utrzymanie tej relacji. Wielu osobom jednak się nie udaje, a niektórzy wytrwali. Zależy od ludzi.

    • dorota

      Myślę, że taki związek jest właściwie niemożliwy, gdy pojawiają się dzieci…Oczywiście wszystko się „da”, ale koszty są zbyt wysokie

  • Patrycja | będękimś.pl

    Znam to z autopsji. Po 3 latach mieliśmy dość takiego życia, widywania się co 3-4 tygodnie na weekend i całej tej otoczki… I dziś nie jesteśmy razem, choć to były całkiem ładne 3 lata życia. Jeden wytrzyma w ten sposób pół roku, inny pół życia, ale moim zdaniem i tak warto próbować 🙂

  • patibloguje

    Wg mnie związki na odległość mają sens, jeśli są tymczasowe. Jeśli dwoje osób świadomie się decyduje na taki układ, ale z myślą, że to etap przejściowy i potrafią zmierzyć się z wyzwaniami, jakie ze sobą niesie, to zawsze warto spróbować. Natomiast, tak jak piszesz – związki rozpadają się przez brak perspektyw. Jeśli taki układ trwa w nieskończoność, na pewno kiedyś się skończy.

  • makrela

    moim zdaniem, na dłuższą metę związek na odległość nie ma szans na przetrwanie. co innego kiedy jest to z góry określony czas – roczny kontrakt – i wiadomo, że po tym okresie albo to drugie dołączy do kontraktowca w ramach łączenia rodziny, albo kontraktowiec powróci do domu i czas ten będzie jedynie wspomnieniem a nie niekończącą się codziennością.

    • dorota

      Zgadzam się, takie wyjazdy na pewien z góry określony czas to niestety obecnie często konieczność. Jednak po zakończeniu, w wyznaczonym terminie – życie razem. Też inaczej sobie nie wyobrażam

  • Kamila

    Jestem w takiej sytuacji, stąd mój komentarz, gdyż w chwili frustracji po wyjeździe partnera szukam pocieszenia w Internecie…
    Moja sytuacja wygląda tak, że poznaliśmy się ponad 3 miesiące temu. Odleglość, która nas dzieli, to ponad 1000 km. Poznaliśmy się przypadkowo, widzimy się co maksymalnie 2 tygodnie na przedłużony weekend, czasem udaje się co tydzień.
    Dziś po wizycie u mnie partner wyjechał, dopadł mnie wielki smutek.. Wiadomo… planujemy przyszłość, ale chyba musimy poczekać. Przeprowadzka po 3 miesiącach znajomości chyba nie miała by sensu, choć ja jestem stroną, która pewnie to szaleństwo by popełniła, ale chyba jeszcze nie ma sensu. Najgorsze jest gdy nachodzi smutek i tęsknota… Myślicie, ze to ma sens? Co robić? Jak sobie radzić, gdy nachodzi mnie strach, że jemu znudzi się ta sytuacja? Siebie jestem pewna

    • dorota

      Kamilo, oczywiście, że ma sens. Jeśli to Ten przyjdzie taki moment, że podejmiecie decyzję o zamieszkaniu razem. Zgadzam się, że trzeba to wszystko dobrze przemyśleć, bo temat nie jest prosty.

  • kryptonit

    Ech, to ja mam jeszcze inny problem. Mieszkaliśmy ze sobą ponad rok w kawalerce w ścisłym centrum wielkiego miasta. Partner zaczął gorzej zarabiać ( jest programistą!). Wynajem 1.500 + 1000zł jedzenie przerosły nasze możliwości. Ja nie mam stałej pracy. I nie stać mnie na wynajęcie budy dla psa. Więc wróciliśmy do swoich domów rodzinnych oddalonych 300km. Jestem samotnym wilkiem więc nie przeszkadza mi ta odległość, bardziej męczyłam się w tej kawalerce. Zwłaszcza, że czynsz był horrendalny. W maju minie rok od naszej przeprowadzki. Już przerobiłam mieszkanie w domu z jego rodzicami, rodziną przez kilka miesięcy. Przejadło się. Mam dość ich wszystkich. U mnie też nie chciałabym żeby mieszkał, a mógłby – on pracuje zdalnie.Bo wyjdzie dokładnie na to samo. Czuję, obrzydzenie, na mysl o mieszkaniu z jego rodzicami. Ostatnimi czasy jego starzy po 60tce, częściej uprawiają seks niż my. I jestem w dupie. Plan teoretycznie jest następujący on mieszka jeszcze rok ze starymi odkłada kasę + wkład od rodziców. Ale trzeba będzie wziąć kredyt. If you know… Ostatnio pojawiły się wątpliwości, on chyba nie chce wracać do metropolii, a ja z kolei – całe życie robię wszystko aby spierdalać z miasteczka. Spory problem natury moralnej – bo facet nie zasługuje żeby kopnąć go w dupę. Takich wartościowych facetów już (wierzcie mi) nie ma.

    • dorota

      Kryptonit, rzeczywiście nie najlepszy układ…Jedyne co mogę napisać – nie z rodzicami jego czy Twoimi. Szukajcie innych opcji. Trzymam kciuki

  • Kryptonit

    Szukamy. Pozdrawiam serdecznie! 🙂

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>