Gdy partner wymaga zbyt wiele, czyli życie pod presją…
Dobry partner to taki, który coś sobą reprezentuje. Nie jest zwyczajny i nudny, wie jak zaintrygować, zachwycić, zaimponować. Stara się, rozwija, nie spoczywa na laurach. I do tego samego zachęca swoją drugą połówkę. Są wyzwania, niespodzianki, ciągła praca nad związkiem, dzięki czemu nawet po wielu latach wspólnego życia uczucia są nadal gorące i nie ma mowy o znudzeniu się sobą.
Co jednak, gdy ktoś zbyt poważnie podejdzie do tematu i tak wyśrubuje standardy, że wypełnienie ich wymagać będzie nadludzkiego wysiłku? Czy to jeszcze podsycanie miłosnego płomienia czy też niepotrzebna, wyniszczająca presja nakładana na siebie i drugiego człowieka?
Nie odpuszczać!
Fajnie mieć obok siebie kogoś, kto akceptuje nas bez najmniejszych zastrzeżeń, jednak większość ludzi myślących o związku naprawdę poważnie woli połączyć swój los z osobą, przy której chce się być kimś coraz lepszym i bardziej wartościowym. Związek z uległą służącą czy bezwolnym lokajem bawi tylko na początku i nawet, gdy taki układ wydaje się bardzo wygodny, to głębsze uczucia zazwyczaj kierowane są w stronę tych, którzy stawiają twarde warunki.
Bo wyzwania są ciekawsze, bardziej emocjonujące, towarzyszy im dreszczyk niepewności, przez co wywalczona nagroda smakuje tak słodko. Nie bez powodu złotą regułą udanego związku jest dbanie o to, by wciąż się zaskakiwać i zdobywać na nowo. Zdrowy układ zawsze opiera się na wysokich standardach, mamy prawo, wręcz obowiązek domagać się od życiowego partnera określonych rzeczy, bo odpuszczenie to podpisanie wyroku śmierci dla miłości.
Żadnego leniwego misia w rozczłapanych kapcioszkach, żadnej nudnej baby z wiecznie skwaszoną miną. Warto wybrać kogoś, kto zamiast zawsze bić brawo powie czasem „stać cię na więcej”, zwróci uwagę na złe zachowanie, zmotywuje do wysiłku. Wsparcie i akceptacja partnera nie oznacza bowiem, że dosłownie wszystko przyjmuje się z zachwytem, bez jednego słowa skargi.
Trzeba mieć ambicje
Trudno jest jednak wyznaczyć granicę pomiędzy normalnymi wymaganiami a wygórowanymi żądaniami, ponieważ ludzie mają różne cele, możliwości i oczekiwania. Wiadomo za to, kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli – wyzwania stawiane przez partnera nie dają pozytywnego kopa, tylko przytłaczają. Ukochana osoba przestaje być inspiracją, zamiast tego wpędza w kompleksy i trudno czuć się przy niej swobodnie.
Wymagania są takie, że nawet chwilka wytchnienia odbierana jest jak przegrana. Nie ma mowy, żeby wspólny wieczór był zwyczajny, spadek formy dopuszczalny jest jedynie wtedy, gdy wydarzy się coś naprawdę strasznego, kariera zawodowa ma być pełna górek i wolna zupełnie od dołków, trzeba mieć fascynujące hobby, uprawiać modne sporty, znać się na sztuce, nauce i polityce, od świtu do zmierzchu wyglądać bez skazy, mieć głowę pełną pomysłów i błyskotliwych żartów. Rozwój, rozwój i jeszcze raz rozwój, ambicje, perfekcja, kierunek do góry. Zero przeciętności, zero nudy. W przeciwnym razie miłość życia poczuje się głęboko zawiedziona.
Wymagań jest tyle, że trzeba się do nich zmuszać, ale bez poczucia, że ten trud faktycznie się opłaci. Początkowo jeszcze tak to wygląda, jednak z czasem wychodzi się ze skóry już nie dla siebie, ale wyłącznie ze względu na drugą osobę, i to głównie dla świętego spokoju, żeby uniknąć nieprzyjemnych rozmów i odsunąć od siebie widmo ewentualnego rozstania.
Czy to jeszcze ja?
Zmiany są po prostu zbyt drastyczne i skrojone tylko pod oczekiwania jednej strony, tej wymagającej. To już nie ewolucja, ale próba przerobienia czyjejś osobowości tak, by pasowała do wyobrażenia idealnego partnera. Ma powstać turbodoładowana wersja super-ja, co to nigdy nie wymięka i wypełnia punkt po punkciku długaśną listę wytycznych.
W normalnym związku zachęca się kogoś do rozwijania swoich wrodzonych talentów, w toksycznym układzie najpierw wymyśla się cel i dopiero potem urabia kogoś pod tym kątem, nie pytając o zdanie. Są to zwykle „zachęty” okraszone pretensjami lub kpiną, niby bez nakazu, ale z podtekstem, że jednak musisz, chyba że chcesz być nikim. Dobre rady to tak naprawdę świetnie zakamuflowana krytyka. Niewiele w tych słowach wsparcia, a i po wykonaniu zadania pochwały są nadzwyczaj skąpe, jeśli w ogóle są.
I paradoksalnie, to działanie na maksa często sprawia, że samopoczucie spada w dół zamiast szybować w górę. Wybija się ponad przeciętność, ale to sukces pozorny, w rzeczywistości bardziej niż kiedykolwiek jest się świadomym własnych słabości – wspierający partner pomaga się uporać z demonami i podaje rękę w potrzebie, partner nadmiernie wymagający nie daje marginesu błędu, dlatego bardziej boli, że się czegoś nie umie i więcej się myśli o ewentualnych porażkach, które znowu drugą stronę rozczarują.
To może zaprotestować? Niestety, średnio zadziała, bo w tego typu związkach komunikacja przeważnie mocno kuleje, a słowa o tym, że ktoś już nie wyrabia, odbierane są jako atak i najczęstszą odpowiedzią jest „przecież to dla twojego dobra”. Oczywiście bez żadnego ciepłego słowa czy życzliwego uśmiechu.
Tego już za wiele
Przesadne wymagania dobijają, gdyż są okropnie wyczerpujące i w sumie to nie przynoszą niczego pozytywnego. Nie ma świętowania sukcesów, komplementów, wyrazów uznania. Mało co w związku wydaje się zabawne i przyjemne, to raczej jak chodzenie po polu minowym, w strachu, że każdy krok może uruchomić bombę.
Pojawia się zrozumiała złość, bo przecież nie stoi się w miejscu, a wytykane słabości to nie tyle słabości, ile naturalne ograniczenia – człowiek nie jest po prostu w stanie być 24/7 na najwyższych obrotach. Zresztą po co? Co złego jest w tym, że raz na ruski rok zaliczy się klapę, a jeden dzień w tygodniu chce się spędzić na słodkim lenistwie? Dlaczego nie wolno od czasu do czasu pofolgować sobie? Czy to przekreśla wszystkie wcześniejsze dokonania?
Te stale rosnące, nierzeczywiste wręcz żądania nierzadko są powodem, dla którego ludzie się rozstają, mimo łączącego ich uczucia. Ciężko się bowiem żyje z kimś, kto wprowadza tak nerwową atmosferę, w pewnym momencie jest niemalże strach przed chwilą sam na sam, bo pewnie znowu padnie jakaś zgryźliwa uwaga albo spojrzenie pełne dezaprobaty.
Przykre jest jednak to, że najczęściej przez bardzo długi czas nie zauważa się tego, jak bardzo ktoś nas tłamsi i wykorzystuje. To oczywiste dla postronnych świadków, przyjaciół i rodziny, ale zanim ta najbardziej zainteresowana osoba zrozumie swoje położenie, sporo się po drodze namęczy.
Za marzenia trzeba płacić
Wymagający ludzie byli zawsze, ale można odnieść wrażenie, że teraz się to nasiliło. Dawniej oczekiwania rosły wraz z pozycją, dzisiaj idealni powinni być wszyscy, tego nas uczy współczesna kultura. Partner ma zaspokoić każdą naszą potrzebę, sprawić, że poczujemy się atrakcyjni, spełnieni, interesujący dla otoczenia. I choć nie brak takich, co i siebie nie oszczędzają, to częściej da się odczuć, że surowe wymogi dotyczą raczej tej drugiej strony – ja na pewno spełniam te wysokie standardy, ale czy o nim/niej można powiedzieć to samo? Dość wątpliwe.
Tworzy się specyficzny układ, w którym nie ma żadnej równowagi czy partnerstwa. Można powiedzieć, że mamy zaburzony przepływ energii – daje tylko jedna osoba, tylko ona dba o uczucia partnera, szuka jego aprobaty, jest w pełni odpowiedzialna za losy związku i jego atmosferę.
A od kiedy związki przestały być na całe życie łatwiej postawić ultimatum, że albo się wysilisz, albo żegnaj. Samotnych gotowych na wszystko przybywa, więc niby czemu miałoby się obniżyć własne oczekiwania? I tak żyje się latami w domowym terrorze, bo to wciąż wydaje się lepsze niż samotność, a odkochać się, nawet w kimś toksycznym, jest bardzo trudno.
Nie przyjmuje się do wiadomości, że aktualna sytuacja nie jest jedyną dostępną opcją. Owszem, to czepianie się na każdym kroku, te żądania z kosmosu, te fochy, że ciągle za mało i za mało są wkurzające, ale przynajmniej jest dla kogo się wysilać. Poza tym, skoro już tak wiele trudu się w tę miłość włożyło… A może ja na nic innego nie zasługuję, bo tak jestem beznadziejna, że dopiero muszę sobie zapracować na odwzajemnienie uczuć? I kto wie, czy ze swoimi niedociągnięciami nie wyląduję znacznie gorzej, z kimś o kilka klas niżej?
Jak się przed tym obronić?
Bycie w związku każe odejść od myślenia jedynie o sobie, ale nie należy od razu przesadzać w drugą stronę i przedkładać zawsze „my” ponad „ja”, tym bardziej, że nadmiernie wymagającemu partnerowi zależy przede wszystkim na osobistych zachciankach i tak właśnie pojmuje on dobro związku. Więc o ile branie pod uwagę pragnień drugiej osoby jest jak najbardziej wskazane, tak niezbyt rozsądne jest zapominanie o sobie na każdym kroku.
Dotyczy to wszystkiego, od pracy po uprawiany sport i ulubione przekąski na kolację – życzliwe sugestie są zawsze warte rozważenia, ale nie powinny być automatycznie traktowane jako polecenie. Wszelkie ważne związkowe decyzje muszą być podejmowane wspólnie, dla dobra pary, a nie jednej osoby z założeniem, że tej drugiej wystarczy zadowolenie tej pierwszej – naprawdę ciężko jest uszczęśliwić kogoś i stworzyć z nim udany związek, jeśli nie umie się zadbać w pierwszym rzędzie o siebie.
Muszą się pojawić granice dotyczące tego, ile czasu, zaangażowania, osobistej wolności, pieniędzy oraz innych zasobów jest się w stanie włożyć w swój związek. Co naprawdę jest ważne? Na co naprawdę się liczy? Jaki ma się w swojej głowie obraz przyszłości? I jak na te kwestie zapatruje się życiowy towarzysz? Chce coś wspólnie obgadać czy może z góry odrzuca cudze propozycje? Czy w ogóle mnie lubi? Bo choć wydaje się to oczywiste, to w wielu związkach brakuje nawet nie miłości, ale właśnie takiej zwykłej, międzyludzkiej sympatii, a bez niej ciężko kogoś tak po prostu zaakceptować, z całym pakietem dziwactw, słabostek i niedostatków.
5 komentarzy
So true. A najlepsze jest to, że ci, którzy stawiają ciagle żądania i wymagają bie wiadomo czego, sami są leniwi, zawsze sie usprawiedliwia ze swoich niedociągnięć i niewiele tak naprawdę sobą reprezentują.
Nie wytrzymałam i odeszłam. Rozwiodłam się, bo ciągle nie byłam wystarczająco dobra. Nie wiedziałam o co czeka mnie awantura co dzień czy kilka dni, co zrobiłam nie tak. Życie z narcyzem jest koszmarem. Żyję skromniej, ale spokojnie..
Ehh ja właśnie taka jestem, ta zla, czepiajaca sie, widze ze zle robie ale nawet jak przystopuje i wyluzuje sie to zbiera sie to we mnie i wybucha przy jakiejs kolejnej nerwowej atmosferze, tylko co zrobic zeby tak nie robic? 🙁 jak sie tego oduczyc? Odkad przyszlo na swiat dziecko jest jeszcze gorzej, moje wymagania mocno wzrosly wobec meza i sa przez to wieczne kłótnie 🙁 ale nie wiem jak sobie z tym poradzic ehh moze ktos cos tu poradzi? 🙂
Witam, a czy macie dzieci? Bo odejść jest łatwiej gdy nie ma w związku dzieci.
Jestem w takim zwiazku, mecze sie. Czuje sie jak ofiara. Obcy ludzie mowia mi jaka jestem wspaniala, ale nigdy tego od meza nie uslyszalam. Wrecz ostatnio powiedzial, moja opinia jest wazniejsza w tym domu, czy odejsc? juz nie wytrzymuje tego, tej presji, robie dla spokoju, ale nie mam sily i czasu na dziecko. Zmeczona, a mimo taka pelna w srodku energi ktorej nikt nie chce… Nadaljestem w srodku pelna zycia usmiechu, brakuje mi tego na codzien w zwiazku. Nie chce tak zyc…nic nie cieszy. Wszystko robie zle…mogloby byc lepiej, a maz nie daje nic od siebie oprocz wymagan i budowania nam zycia na swoich decyzjach, w koncu starszy to madrzejszy i bardziej doswiadczony. Sam boi sie byc sam. Ja tez, ale nie chce tak juz dluzej zyc…